Pobili cię? Radź sobie sam!
Ciężko pobity mężczyzna i jego narzeczona
pomstują na ustecką policję i lekarkę tamtejszego szpitala.
Twierdzą, że funkcjonariusze byli bierni, a kobieta nie chciała
udzielić pierwszej pomocy - pisze "Głos Pomorza".
14.05.2004 | aktual.: 14.05.2004 06:56
Mariusz Miark z Koszalina i jego narzeczona w niedzielę pojechali do Ustki na komunię do rodziny. Około północy na przystanku PKS przy ul. Portowej czekającego na narzeczoną Mariusza zaczepiło trzech, na oko 20-letnich mężczyzn. Napastnicy bili Mariusza kijami i kopali. Z nieprzytomnego ściągnęli skórzaną kurtkę i złoty łańcuszek. Ich łupem padły także: telefon komórkowy i dokumenty wozu należącego do jego narzeczonej - opisuje gazeta.
Według gazety, półprzytomnego Mariusza znalazła jego przyjaciółka. Towarzyszył jej kuzyn narzeczonego i jego żona. Wezwali policję. Radiowóz przyjechał bardzo szybko. "Mariusz powiedział policjantom, jak wyglądali napastnicy i w którą stronę uciekli" - opowiada pani Katarzyna. "Na nasze prośby, żeby jak najprędzej zaczęli szukać sprawców policjanci odpowiadali w stylu: 'Panie, a gdzie ja mam teraz szukać? Oni już dawno uciekli'".
Tymczasem Mariusz zaczął tracić przytomność i wymiotować. Znajomi zabrali go do samochodu i pojechali szukać szpitala. W usteckiej lecznicy przy ul. Mickiewicza pobitemu panu Mariuszowi i jego towarzyszom poszło jeszcze gorzej. "Zeszła do mnie jakaś zaspana pani, która powiedziała, że jest ginekologiem i żadnej pomocy udzielać nie będzie" - opowiada pani Katarzyna. "Próbowałam jej wytłumaczyć, że mój narzeczony jest ciężko pobity, traci przytomność i wymiotuje. Bez skutku. Nawet nie chciała go obejrzeć" - opisuje dziennik.
Bernadetta Lewicka, zastępca dyrektora ds. lecznictwa szpitala w Słupsku, który sprawuje pieczę nad placówką w Ustce, przyznaje, że nie zna sprawy. "Ale obiecuję ją wyjaśnić" - zobowiązała się wczoraj - pisze "Głos Pomorza". (PAP)