PolskaPijany "bóg" zabił cztery osoby

Pijany "bóg" zabił cztery osoby

Maciej G., który po pijanemu zabił na drodze cztery osoby, ma na sumieniu jeszcze jedną ofiarę. - Zobaczyłem jego zdjęcie w waszej gazecie. Miał pasek na oczach, ale byłem prawie pewien, że to ten sam człowiek, który trzy lata temu wjechał motorem w mój samochód. Wtedy też był pijany – opowiada Remigiusz Kamiński z Wrocławia.

Pijany "bóg" zabił cztery osoby
Źródło zdjęć: © WP.PL

28.05.2005 | aktual.: 28.05.2005 11:56

Mężczyzna mówi, że dzień wypadku był najgorszym dniem w jego życiu. Starał się o nim zapomnieć. – Wybaczyłem mu. Myślałem: jest młody, poniosła go fantazja. Każdemu raz w życiu może się zdarzyć taka głupota – mówi. – Wiedziałem, że nie ma pracy i żyje tylko z renty po ojcu, więc choć jego wina była oczywista, nie zamierzałem domagać się od niego odszkodowania. W ostatni wtorek koszmar jednak wrócił. – Dowiedziałem się, że ten sam człowiek zabił cztery niewinne osoby – mówi łamiącym się głosem. – Sąd powinien go wtedy zamknąć, a nie tylko zabrać prawo jazdy. Oni mogliby żyć, gdyby wyrok był inny. Teraz grozi mu najwyżej 12 lat więzienia. A co najmniej tyle powinien dostać za każdą ofiarę.

Ciągle boli

Widać, że wspomnienia sprawiają Kamińskiemu ból. W pewnym momencie nie wytrzymuje napięcia. Wychodzi na chwilę. Wraca z załzawionymi oczami. Był 5 września 2002 roku. Między godziną 13 a 14 pan Remigiusz jechał ulicą Armii Krajowej we Wrocławiu. Skręcał w lewo. – Mam prawo jazdy od 18. roku życia, więc pewne nawyki mam wyrobione – spojrzałem w lusterka, nikogo nie zobaczyłem. Nagle poczułem potężne uderzenie. Nie wiedziałem, co się stało. Poczułem tylko silny ból w klatce piersiowej – opowiada Kamiński. – Dopiero po chwili zorientowałem się, że w bok mojego bmw uderzył motor. Wbił się w drzwi pasażera, kilkadziesiąt centymetrów za moim fotelem.

Był pijany

Biegli stwierdzili, że kierowca motocykla – Maciej G. – jechał z prędkością około 100 kilometrów na godzinę. Był pijany (2,5 promila alkoholu we krwi). Uderzenie miało siłę 20 ton. – Gdybym jechał wtedy innym samochodem, na pewno nie rozmawiałbym dziś z wami. I nie chcę nawet myśleć o tym, co by było, gdyby tego dnia jechał ze mną mój syn – pan Remigiusz ma łzy w oczach.

Kamiński spędził w szpitalu dwa tygodnie. Miał uszkodzony kręgosłup, połamane prawie wszystkie żebra, stłuczone płuco. – Sprawca wypadku leżał w tym samym szpitalu, co mąż. Nikt z jego rodziny ani razu nie zapytał, co się z nim dzieje, w jakim jest stanie. A Remek ciągle dopytywał się pielęgniarek, jak tamten się czuje – nie kryje rozgoryczenia Renata Kamińska. Jej mąż do dziś odczuwa skutki tego, co stało się prawie trzy lata temu: ma skrzywiony kręgosłup i nie może się wyprostować, niemal każdy ruch sprawia mu ból. Nie ma dnia, by nie sięgał po silne środki przeciwbólowe. Od czasu wypadku nie pracuje.

Wtedy przeprosił

– Byłem wtedy przedstawicielem handlowym. Po wypadku nie miałem czego szukać w tym zawodzie. Teraz jestem na utrzymaniu żony – mówi. W kwietniu 2003 roku sąd skazał Macieja G. na rok więzienia w zawieszeniu na trzy lata. Na trzy lata zabrano mu też prawo jazdy. Oskarżony dobrowolnie poddał się karze. – Na pierwszej rozprawie to ja podszedłem do niego pierwszy. Wtedy mnie przeprosił i mówił, że żałuje tego, co się stało – wspomina Kamiński. – Byłem przekonany, że ten wypadek będzie dla niego nauczką na całe życie. Kiedy ktoś mi mówił, że on dalej jeździ na motorze, mimo że zabrano mu prawo jazdy, nie chciało mi się w to wierzyć... Teraz wiem, że to było możliwe.

Mówił, że jest bogiem

Maciej G. skończył zawodówkę, z wykształcenia jest elektromechanikiem. Jego znajomi mówią, że od kilku lat wyjeżdżał na saksy do Holandii. Mercedesa, którym spowodował śmiertelny wypadek, sprowadził miesiąc temu z Niemiec. Świadkowie twierdzą, że kilka godzin przed tragedią pijany szalał po ulicach Wrocławia. W samochodzie był z nim 24-letni Marcin M. – Marcin skończył pracę o 22.30. Mówił, że spieszy się do domu, bo o 5 rano musi wstać do innej pracy – mówi Anna Hapanowicz z pizzerii na Hubach. – Przed pierwszą wpadł tutaj cały roztrzęsiony. Mówił, że przed chwilą pijany kolega przewiózł go swoim mercedesem, na liczniku miał 200 km na godzinę. Następnego dnia dowiedziałam się, że nie żyje. Kolejny wypadek Macieja G. nie zaskoczył jego kolegów z osiedla. Zgodnie twierdzą, że po tym, gdy na motorze wjechał w bmw, miał co najmniej dwa inne. Raz winę wzięła na siebie jego koleżanka, raz uciekł z miejsca stłuczki.

– To kawał skur... ! Upijał się i wsiadał do samochodu. Jeździł tak po mieście 200 km na godzinę. Mówił, że jest bogiem, bo miał już tyle wypadków, a zawsze wychodził z nich cało – mówią jego koledzy z Hub. – Kiedy siadał za kółkiem, zawsze był pijany. Nie jest już naszym kolegą. Przecież zabił czworo ludzi – mówi Darek.

Wypadek pod Wisznią Małą

26-letni Maciej G. w poniedziałek nad ranem na trasie z Sułowa do Wrocławia spowodował wypadek, w którym zginęło czworo młodych ludzi. Był kompletnie pijany. Tylko on przeżył. Do szpitala trafił z obrażeniami niezagrażającymi życiu. W środę został tymczasowo aresztowany na trzy miesiące.

Anna Gabińska, Agnieszka Trojanowicz

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)