Panowie do towarzystwa
Ich profesja to coś pomiędzy trenerem a karcianym fordanserem. Wynajmowani są przez bogatych ludzi, gotowych słono zapłacić, aby przegrać z nimi w brydża. Mówi się o tym jak w pokrewnych branżach: mieć sponsora - pisze Joanna Solska w "Polityce".
07.04.2004 | aktual.: 07.04.2004 08:43
Osób, dla których brydż stał się jedynym źródłem utrzymania, jest w świecie może kilkaset, ale raczej kilkadziesiąt. Wśród nich znajdujemy też grono Polaków. Lepiej zna ich słynny aktor Omar Shariff czy Bill Gates, najbogatszy człowiek świata, niż rodacy. Jedynym, który zdobywa popularność także w kraju, jest Krzysztof Martens, podkarpacki szef SLD.
Pierwszą arabską sponsorką Martensa była żona dyrektora banku. Grali kiedyś turniej w Ammanie, gdy na salę wpadło trzydziestu uzbrojonych, zamaskowanych mężczyzn. Przeszukali wszystkich, sprawdzili, czy nigdzie nie ma bomby, przeprosili i wyszli. Okazało się, że jednym z zawodników jest babcia rodziny panującej i wnuczek zapragnął jej pokibicować.
Jego obecna sponsorka ma już dorosłe dzieci, mąż w domu bywa rzadko, więc ona rozpaczliwie się nudzi. Jednocześnie obyczajowe tabu nakazuje jej obracać się w środowisku, które nie rzuci cienia na dobre imię męża. Pewne znaczenie ma również fakt, że tatuś przed śmiercią zdeponował na jej koncie sto milionów dolarów.