On uratował premiera
Szczęście Leszka Millera ma stopień, imię i
nazwisko. Nazywa się major Marek Miłosz. To jego manewr uratował
pasażerów rządowego śmigłowca - pisze "ŻW".
Długo rozmawialiśmy z premierem o pilotach i uznaliśmy, że za to, co zrobił mjr Miłosz, należałoby go wprost ozłocić - mówił w piątek podekscytowany Tadeusz Iwiński, doradca premiera.
"Myślę, że ten pilot nas uratował. Przeżyliśmy tylko dzięki jego sprawności" - dodaje w rozmowie z "Życiem Warszawy" szefowa gabinetu politycznego premiera Aleksandra Jakubowska. Kim jest człowiek, który uratował premiera?
Nazywa się Marek Miłosz i jest dowódcą eskadry latającej z najważniejszymi osobami w naszym państwie. W czwartek pilotował maszynę numer 632 z premierem na pokładzie. Kiedy silniki rządowego śmigłowca przestały pracować, Miłosz w brawurowy sposób wylądował, ratując życie pasażerom.
Zdaniem wiceadmirała Zbigniewa Smolarka, bardzo doświadczonego pilota śmigłowców, manewr, który wykonał Miłosz, to prawdziwe mistrzostwo. Jak się dowiedziało "ŻW", dowódca załogi doznał uszkodzenia trzonu kręgu i złamania kości jarzmowej.
Cały czas nie jest znana przyczyna katastrofy. Zdaniem generała Gromosława Czempińskiego, byłego szefa UOP-u i prezesa Zarządu Aeroklubu Polskiego, zawiniło oblodzenie. "Helikopter był przeciążony i nie było widoczności. Na wysokości 600-800 metrów z kadłuba najprawdopodobniej oderwał się kawałek lodu, który uszkodził silnik. Dokładnie w takich samych okolicznościach zimą nastąpił wypadek śmigłowca sokół w Tatrach". (PAP)