Olimpijski burdel
Ateńskie prostytutki nie mogą się doczekać otwarcia olimpiady. Do miasta zjadą setki tysięcy klientów i tysiące konkurentek ze Wschodu. Szykują się milionowe zyski.
05.08.2004 | aktual.: 13.08.2004 10:49
Mister, mister! - woła rozłożysta burdelmama, wyłaniając się zza drzwi przesłoniętych kotarą. Gdyby nie blond tapir na głowie i brak widocznego zarostu, w swoim luźnym kostiumie przypominałaby Demisa Russosa w najlepszych latach kariery. - Dobra dziewczyna, wejść, wejść! - zachęca łamaną angielszczyzną.
Za kotarą kryje się pokój wielkości wychodka z dwoma stołkami i mikroskopijnym barem. Kobieta za kontuarem wygląda na zmęczoną, a wiek, w którym można by ją nazwać "dziewczyną", ma już dawno za sobą. - Godzina 20, noc 250 - rzuca zza moich pleców szefowa. - A za to płacisz 75 euro - dodaje zmęczona barmanka, stawiając mi przed nosem całą baterię kieliszków wypełnionych trudnym do zidentyfikowania płynem. Gdy zaczynam protestować, że niczego nie zamawiałem, w głębi pomieszczenia pojawia się spocony troglodyta ze zrośniętymi brwiami. Robię w tył zwrot i szybko wychodzę.
Zza rogu dobiega zgiełk placu Omonia. W tej części Aten roi się od domów publicznych, choć obcy będzie miał trudności z ich znalezieniem. To nie Amsterdam ani Hamburg, gdzie półnagie dziewczyny eksponują swoje wdzięki w witrynach. W kraju, w którym Cerkiew wciąż wywiera przemożny wpływ na obyczajowość, prostytucja to zajęcie dyskretne. Znakiem rozpoznawczym ateńskiego burdelu jest goła biała żarówka nad otwartym wejściem do budynku.
W przeciwieństwie do barów ateńskie domy publiczne nie korzystają z usług naganiaczy. Klienci sami trafiają do przybytków, w których pracują po dwie, trzy kobiety. Do tych najatrakcyjniejszych ustawiają się nawet kolejki. Greccy marynarze i żołnierze mogą liczyć na zniżki, a obcokrajowcy - na zawyżoną taryfę turystyczną. Usługi kosztują od 40 euro w górę. - Greckie prostytutki są brzydkie jak noc, ale za to przechodzą regularne badania lekarskie - mówi Stavros, sącząc rakiję w knajpie naprzeciw jednego z burdeli.
Półnagie i na obcasach
- Rynek usług seksualnych w Grecji wart jest 1,2 miliarda euro rocznie - ocenia profesor Grigoris Lasos, kryminolog z uniwersytetu w Atenach. W związku z olimpiadą tegoroczne dochody branży prostytucyjnej będą o wiele wyższe - kibice będą szukać w Grecji nie tylko sportowych emocji.
- Seks to dla Greków sport narodowy - mówi Grigoris Valianatos, rzecznik prasowy związku zawodowego greckich prostytutek (KEGE). Organizacja zrzesza siedem tysięcy licencjonowanych pracownic. Podobnie jak w całych Atenach w biurze KEGE przygotowania do olimpiady idą pełną parą.
- Dobra atmosfera podczas igrzysk jest ważniejsza od perfekcyjnej organizacji. A od tworzenia dobrej atmosfery jesteśmy my - mówi Valianatos. KEGE pracuje w pocie czoła, by zapewnić "związkowcom" swobodę zarabiania. Nie jest to proste, bo z obawy przed oskarżeniami o promowanie seksbiznesu przed olimpiadą władze uderzyły w legalną prostytucję.
Policja zaczęła egzekwować przepis, zgodnie z którym dom uciech nie może działać w pobliżu miejsc użyteczności publicznej. Należą do nich nie tylko kościoły i szkoły, lecz także place miejskie, ośrodki sportowe, biblioteki, muzea i szpitale. - W tak ciasno zabudowanym mieście jak Ateny prowadzenie legalnej działalności stało się z dnia na dzień niemożliwe - mówi Valianatos, pochylając się nad mapą miasta. Kręgi wokół miejsc publicznych pokrywają szczelnie niemal całe Ateny.
Z prawie tysiąca działających w Atenach legalnych domów publicznych rygorystyczne przepisy spełnia co czwarty, więc szefowa KEGE Dymitra Kanelopulu i jej koleżanki oflagowały swoje przybytki. - Ulice Aten zaleją nielegalne emigrantki! Półnagie i na obcasach! - grzmiała Kanelopulu, protestując kilka tygodni temu pod greckim MSW. Szybko znaleźli się prawnicy, którzy orzekli, że uniemożliwianie wykonywania legalnego zawodu jest niezgodne z grecką konstytucją. Szum wokół prostytucji to ostatnia rzecz, jakiej potrzebują przed olimpiadą władze Aten, więc na mocy nieformalnej umowy z KEGE policja przerwała akcję przeciwko domom publicznym i obiecała, że przynajmniej do końca igrzysk nie będzie nękać legalnych prostytutek. Związkowcy z KEGE mają też inny problem - najazd tysięcy kibiców oznacza również napływ tysięcy nowych dziewcząt. Na "gościnne występy" z okazji olimpiady zjeżdżają do Aten tabuny imigrantek, które powiększają 60-tysięczną armię greckich prostytutek działających bez licencji. - Gangi stręczycieli
ciągną na każde igrzyska. Tak było w Barcelonie i Sydney, tak będzie i u nas - mówi Valianatos. Cztery lata temu podczas igrzysk Sydney zalała rekordowa liczba 10 tysięcy prostytutek. Wszystko wskazuje na to, że na chłonnym ateńskim rynku padnie kolejny rekord.
Maszynka do mięsa
Przedolimpijski boom w branży najlepiej widać na ulicy Athinas pod Akropolem. Stare domy z próchniejącymi okiennicami zachowały sporo uroku dawnej Grecji, ale dziś zamieszkują je wyłącznie imigranci. Chińskie sklepiki tekstylne sąsiadują tam z pakistańskimi knajpami i biurami podróży oferującymi tanie bilety do Indonezji i Bangladeszu. Do niedawna urzędowały tu licencjonowane prostytutki, ale przepłoszyły je hałas prac remontowych i naloty policji.
Ich miejsce szybko zajęły ufarbowane na blond Murzynki, które stoją w bramach hoteli z pokojami na godziny i nagabują przechodniów. Za seks żądają tyle samo ile koleżanki z licencją, ale wyglądają o wiele bardziej atrakcyjnie. Przynajmniej w półmroku zaśmieconych uliczek. W okolicach ulicy Athinas ciałami kupczy się według klucza etnicznego. Są zaułki zarezerwowane dla emigrantek z Afryki, ale wystarczy przejść kilka ulic dalej, by znaleźć bary okupowane przez imigrantów z Europy Wschodniej, którzy w ojczystych krajach mają agencje turystyczne i biura pośrednictwa pracy. Kobiety, które skuszą się ofertami tanich wakacji lub łatwego zarobku w greckich barach i restauracjach, trafiają prosto do domów publicznych.
Dziewczyny z Europy Wschodniej trudno zaczepić na ulicy. Żeby się przekonać, jak wielki tworzą rynek, wystarczy jednak otworzyć którąkolwiek z ateńskich gazet. Działy ogłoszeń towarzyskich to książka telefoniczna nielegalnych burdeli. Bułgarki rywalizują tu z dziewczynami z Bośni, Serbii i tymi najbardziej poszukiwanymi - blondynkami z dawnych republik sowieckich.
Reklamy towarzyskie to dla policji gotowa lista podejrzanych, ale ta nie robi nic, by ograniczyć czarny rynek. Być może dlatego, że policjanci mają interes w utrzymywaniu czarnego rynku. Panhelleński Związek Policjantów przyznał publicznie, że niektórzy oficerowie są zamieszani w przemyt kobiet i czerpią zyski z nierządu. W policyjnym żargonie nazywa się to "maszynką do mielenia mięsa". - Ilekroć policja ogłasza rozbicie gangu przemytników kobiet, okazuje się, że jedna jego połowa to aresztowani, a druga połowa - aresztujący - mówi Grigoris Valianatos. Przed olimpiadą maszynka do mięsa miele ze zdwojoną siłą.
Alfonsi i chłopcy z Albanii
- Zaczęliśmy już dostawiać łóżka w naszym schronisku - mówi Elli Xenou z ateńskiego oddziału Lekarzy Świata. Rok temu organizacja otworzyła pierwszy w Grecji azyl dla ofiar handlu żywym towarem. Było to zwykłe trzypokojowe mieszkanie na pierwszym piętrze odrapanego budynku przy ulicy Sapfus, kilka kroków od zaułków, w których tętni nocne życie. Im bliżej olimpiady, tym więcej dziewczyn trafia do schroniska. A w ślad za nimi zjawiają się ich alfonsi, którzy próbujący odzyskać swoją "własność".
Albańskie gangi opanowały przemyt kobiet z Bułgarii, Bośni, Macedonii i Kosowa. Ten ostatni kraj stał się w ostatnich latach głównym punktem przerzutu żywego towaru. Żołnierze sił pokojowych KFOR sprzedają młode Bośniaczki i Serbki już za sto dolarów. Albańskie gangi kupczą cygańskimi chłopakami, których można spotkać potem w parku Thession albo na parkingu przed świątynią Zeusa Olimpijskiego. Turcy i Rosjanie, którzy sprowadzają kobiety z byłego Związku Radzieckiego, Bułgarii i Rumunii, żądają za swój towar po kilka tysięcy euro. Nic dziwnego, że "właścicielom" prostytutek trudno się pogodzić ze stratą.
Niedawno Lekarze Świata musieli przenieść swój azyl w inne miejsce. W trosce o bezpieczeństwo pensjonariuszek adres trzymany jest w tajemnicy. Budynek jest monitorowany i ma stałą ochronę. Do inwazji na kobiety lekkich obyczajów przygotowuje się także grecka Cerkiew. Metropolita Aten otworzył własny azyl, oskarżając jednocześnie władze o pobłażanie dla nierządu. Od czasu kiedy amerykański Departament Stanu umieścił Grecję na liście krajów, które ignorują problem, przemyt kobiet stał się tematem ogólnonarodowym.
Prasowe relacje o młodych Ukrainkach wyskakujących z trzeciego piętra burdelu w Salonikach, by uniknąć niewoli, omawia się przy kawie i szklance ouzo. Ludzie zajmujący się zwalczaniem przemytu i pomocą ofiarom przyznają jednak, że większość kobiet przyjeżdża do Grecji dobrowolnie, z pełną świadomością tego, jakiego rodzaju pracy się podejmują. Nawet wśród kobiet, które przeszły przez azyl Lekarzy Świata, są takie, które po uzyskaniu pozwolenia na pracę wystąpiły o licencję i dalej uprawiają najstarszy zawód świata.
Faceci z biustem
Najlepsze dziewczyny Aten paradują po zmroku aleją Syngorou. Klienci podjeżdżają samochodami, na motocyklach i skuterach, przebierając w ofertach. Transakcje finalizuje się w samochodzie w jednym z bocznych zaułków albo nieopodal, w prywatnym mieszkaniu. Kilka tygodni temu policja usunęła prostytutki ze względu na bliskość reprezentacyjnego placu Syntagma, ale po serii protestów po cichu wróciły one na swoje miejsce. Dobrze poinformowany Grigoris Valianatos twierdzi, że w greckim MSW nakazano im tylko dbać o wygląd i nie przynosić miastu wstydu w czasie olimpiady.
Ruch na Syngorou w niczym nie przypomina sennej atmosfery wokół legalnych burdeli. Przybytek z białą żarówką nad drzwiami, który Stavros obserwuje z baru na rogu, godziny szczytu ma już za sobą. Po kilku rakijach Grek opowiada o rodzinnej Janinie, mieście w zachodniej Grecji. Jest tam tylko jedna prostytutka z licencją. - Ma 62 lata. Te tutaj są przynajmniej młodsze - mówi.
Gdy pytam, dlaczego sterczy w barze, zamiast zaczepić którąś z długonogich pań w alei Syngorou, Stavros wybucha śmiechem. - One są rzeczywiście niezłe, ale każdy w Atenach wie, że to faceci z silikonowym biustem - mówi, wstając od stolika. Żarówka w drzwiach naprzeciwko oświetla twarz mężczyzny, który daje Stavrosowi znak, że teraz jego kolej.
Jakub Mielnik, Ateny