Ojca nie zabraknie
Nie wierzyłem, że tak spędzę Boże
Narodzenie, nawet nie znam jeszcze wszystkich wnuków - cieszy się
Jan Sadłowski. To jego pierwsze święta z dziećmi, które 20 lat
temu zostawił w Olsztynie i które prosił o wybaczenie - opisuje
"Gazeta Olsztyńska".
To pierwsze po ponad 20 latach wspólne święta z czwórką jego dzieci - trzema synami i córką. - Nie wierzyłem, że tak je spędzę - nie ukrywa wzruszenia. - Teraz to już tak! Ale przychodzą jeszcze na myśl krzywdy, które wyrządziłem...
Po raz pierwszy o historii Sadłowskiego "GO" pisała w sierpniu. Przysłał wtedy do redakcji list z Polic, w którym prosił o pomoc w odszukaniu pozostawionych w Olsztynie dzieci. Ze szczerością opisał cały dramat swojej rodziny - przyjazd z żoną i czwórką dzieci do Olsztyna w 1972 roku. Potem był rozwód, wyjazd z miasta i zerwanie wszelkich kontaktów. Przyznał, że sam doprowadził do rozpadu małżeństwa.
"Wybrałem kolegów, alkohol i kobiety. Znalazłem się na dnie czarnego bagna. Przyznaję się, że ciężko pisać o swych brudach, o wielkiej krzywdzie, którą zrobiłem dzieciom i żonie. Wreszcie odważyłem się". Odszukane dzieci chciał prosić o wybaczenie.
Natychmiast po artykule "GO" do redakcji zadzwonił telefon. - Od razu skojarzyłam całą historię i pokazałam gazetę mężowi - opowiada Irena Sadłowska, żona Jana najstarszego syna Sadłowskiego. Dzień później z redakcją skontaktowała się jedyna z rodzeństwa córka. Okazało się, że wszystkie dzieci nadal mieszkają w Olsztynie.
Po rodzinnych naradach postanowili zaprosić ojca do siebie. Jan Sadłowski jechał z Polic pełen obaw i nadziei.
Święta Jan Sadłowski spędzi w domu najstarszego syna. Wigilia będzie trzypokoleniowa. Przy stole zasiądzie 10 osób, w tym trójka wnucząt pana Jana. (PAP)