Ochroniarz przy łóżku
Kradną, gdy pacjenci śpią zmęczeni po zabiegu, wychodzą na badania, telefonują do najbliższych. Złodzieje grasują w szpitalach. I nikt nie jest w stanie ich stamtąd wykurzyć - pisze "Gazeta Pomorska".
Policja nie prowadzi specjalnych statystyk, które pokazałyby, jak wielka jest skala kradzieży w lecznicach. Wiemy, że przynajmniej kilka razy w tygodniu ktoś chory jest okradany w każdej z lecznic. Najczęściej łupem szpitalnych złodziei są portfele, dokumenty, karty telefoniczne i telefony komórkowe. Ale są tacy, którzy potrafią wynieść telewizor, elektryczny czajnik, a nawet sprzęt medyczny - podkreśla "Gazeta Pomorska".
"We wszystkich bydgoskich szpitalach zdarzają się kradzieże" - mówi rzecznik Komendy Miejskiej Policji w Bydgoszczy, Ewa Przybylińska. "Kradną, wykorzystując sen pacjenta lub moment, gdy wyjdzie na badania. To najgorszy rodzaj kradzieży, ponieważ wykorzystują bezbronność człowieka" - dodaje.
Po toruńskim Szpitalu Miejskim krąży na przykład kobieta, która nagminnie okrada pacjentów i ich gości. Nikt jednak jej za rękę nie złapał, nie ma też przy sobie fantów. "Znamy ją z widzenia. Chodzi po korytarzach z jakimiś dokumentami w ręku i udaje chorą" - opowiada wicedyrektor placówki, Andrzej Przybysz. "Ale nie możemy jej na siłę wygonić, bo szpital to miejsce publiczne i ma prawo tu przebywać. Jedynie co robimy to ostrzegamy pacjentów" - dodaje.
Szpital jest takim samym miejscem jak kino, czy urząd. Nie można postawić tu bramek ani ochrony na korytarzach. Zresztą żadnej placówki na to nie stać. Kiedyś były plany, by zainstalować w szpitalach telewizję przemysłową, ale i ten projekt upadł z powodów finansowych - podkreśla "Gazeta Pomorska". (PAP)