Obywatel reżyser
Lustrator, pieniacz, propagandysta, oszołom. To tylko niektóre z określeń, jakimi posługują się wobec Grzegorza Brauna elity Rzeczypospolitej przedrywinowej. Dla zwolenników obozu prawdy historycznej reżyser jest symbolem skutecznej walki z zakłamaniem i zmową milczenia. Przykładem niezłomnej postawy w czasach wychodzenia z postkomunizmu.
17.02.2010 | aktual.: 17.02.2010 22:10
Histeria, z jaką mieliśmy do czynienia po emisji w programie pierwszym telewizji polskiej filmu „Towarzysz generał”, po raz kolejny pokazała, jak silny potrafi być jeszcze opór okrągłostołowych elit przed ujawnieniem prawdy o najnowszej historii Polski. Główny organ prasowy miłośników „człowieka honoru” jeszcze kilka dni po emisji próbował udowadniać, że autorzy dokumentu nie mieli praw do części zdjęć, życiorys Wojciecha Jaruzelskiego pokazany jest jednostronnie, a w zasadzie i tak niewielu Polaków obejrzało dokument, bo większość śledziła w programie drugim losy rodziny Mostowiaków.
Wybiórcza recenzja
Z artykułu „Gazety Wyborczej” „Jak oglądał się Towarzysz generał” można się dowiedzieć, że dwukrotnie większą oglądalnością cieszył się tego dnia program „Tomasz Lis na żywo”. Serial „Barwy szczęścia” wybrało z kolei sześć milionów widzów!!! Marne trzy miliony dla dokumentu w „jedynce” można by więc uznać za porażkę. Sęk w tym, że owe trzy miliony to olbrzymi sukces. Zestawienie najchętniej oglądanego w Polsce serialu „M jak miłość” z pasmem telewizyjnym zarezerwowanym dla teatru telewizji było mało wyszukaną manipulacją. Niejednokrotnie puszczany o tej samej porze hit kinowy potrafił zbierać podobną widownię. Dla organu Adama Michnika istotne było jednak pomniejszenie sukcesu, jaki odniósł dokument. Dlaczego?
Większość Polaków pamięta obrazki bratania się Michnika z Jaruzelskim w Magdalence i przy okrągłym stole – wspólne picie wódki, poklepywanie po plecach, opowieści o „ludziach honoru” i słynne „Odp... się od generała”. Na czytelnikach „Gazety Wyborczej” nie robiło to jak dotąd większego wrażenia. Przez ostatnie dwie dekady byli karmieni opowieścią o niezłomnym bohaterze i patriocie. O wywodzącym się ze szlachty żołnierzu, którego troska o losy ojczyzny zmusiła do podjęcia decyzji o wprowadzeniu stanu wojennego. Dzięki walce z elementem wywrotowym i skrajnie nieodpowiedzialnym generał miał nie dopuścić do całkowitej utraty niepodległości. A tu nagle taki pasztet! Ukazuje się film, z którego wynika, że generał to sowiecki szpieg, zbrodniarz, kłamca i, co najgorsze, prześladowca Żydów. W dodatku informacje przedstawione w „Towarzyszu generale” poparte są dokumentami, relacjami świadków, opiniami historyków. Dwadzieścia lat wybielania dyktatora poszło na marne.
Nie mogąc dyskutować z faktami, najlepiej pomniejszyć rolę dokumentu, porównując go do bijących rekordy oglądalności seriali telewizyjnych. Jeśli to nie pomoże, należy wytoczyć wszystkie pozamerytoryczne działa. Tadeusz Iwiński twierdzi, że film jest propagandą IPN-u. Leszek Miller porównuje autora dokumentu do Goebbelsa. Maria Zmarz-Koczanowicz i Teresa Torańska oskarżają reżyserów o kradzież zdjęć z ich reportażu „Noc z generałem”, choć Telewizja Polska miała do nich pełne prawa, a twórcy „Towarzysza generała” mogli z nich legalnie korzystać. Na koniec postkomunistyczna lewica domaga się głów części kierownictwa TVP odpowiedzialnego za emisję filmu. Nikt nie wspomina, że film miał swoją premierę ponad miesiąc wcześniej w TVP Historia. Wówczas jednak obejrzała go tylko garstka pasjonatów. Tym razem mógł on wywołać spustoszenie w sformatowanych przez elity III RP umysłach znacznej części Polaków. Należało go więc zakrzyczeć. * Generał i „półkowniki”*
Autorami „Towarzysza generała” są Robert Kaczmarek i Grzegorz Braun. Braun to znany wrocławski reżyser, publicysta i scenarzysta. Od początku swojej kariery brał na warsztat tematy zakazane w nowej, pookrągłostołowej Polsce. Niektóre udało mu się poruszyć, jak ten o Tomaszu Strzyżewskim i archiwach cenzury TVP, pokazany w „Wielkiej ucieczce cenzora”. Inne doczekały się rozpracowania po wielu latach lub nadal spoczywają w biurku reżysera jako niezrealizowane scenariusze.
– Od połowy lat 90. proponowałem telewizji nakręcenie filmu z Wiktorem Suworowem. W redakcji dokumentu usłyszałem, że ten pan to oszołom, a nie prawdziwy historyk. Ostatecznie udało mi się wyreżyserować „Defiladę zwycięzców” i „Marsz wyzwolicieli”. Czekałem jednak na taką możliwość blisko dekadę – twierdzi Grzegorz Braun. Reżyser podkreśla przy tym, że podobne problemy miało wówczas wielu jego kolegów. Zarówno „Defilada zwycięstwa”, jak i „Marsz wyzwolicieli” przełamują tamę milczenia wobec roli Związku Sowieckiego w II wojnie światowej. Burzą mit dobrych czerwonoarmistów, którzy przynieśli Polsce pokój i dobrobyt. Odkrywają prawdę o zniewoleniu Polaków i zbrodniach, jakich dopuszczali się Sowieci. Ich największą zaletą jest jednak to, że pokazują prawdę historyczną bez filtra prewencyjnego narzuconego przez okrągłostołowe elity. Film o Wojciechu Jaruzelskim mógł również powstać kilkanaście lat wcześniej. Na produkcję dokumentu o roli generała w wydarzeniach grudnia 1970 r. nie zdecydował się jednak Jan
Dworak: – Mam wrażenie, że byłem wówczas młody i naiwny, licząc na to, że Jan Dworak, wówczas prywatny producent, zainteresuje się tym tematem – mówi Braun.
Tandem reżyserski Braun–Kaczmarek miał też problem z wyemitowaniem filmu „TW Bolek”, opowiadającego o współpracy Lecha Wałęsy z komunistyczną bezpieką. – Reżyser Ireneusz Engler, podobnie jak Teresa Torańska w przypadku „Towarzysza generała”, próbował doprowadzić do wstrzymania emisji filmu. Nie zgadzał się na użycie jego zdjęć i interweniował u prezesa Andrzeja Urbańskiego – twierdzi Kaczmarek. „TW Bolek” był kontynuacją najgłośniejszego jak do tej pory „półkownika” wyreżyserowanego przez Grzegorza Brauna – „Plusy dodatnie, plusy ujemne”. Historia tego znanego z drugiego obiegu filmu pokazała, że polskie społeczeństwo jest głodne prawdy i potrafi obejść cenzurę narzuconą przez postkomunistyczny establishment. – Od kiedy powstał IPN, proponowałem cykl reportaży, który można by nazwać „Z archiwum IPN”. Kolega z redakcji dokumentu szczerze mi jednak wyznał, że „w telewizji nie będzie nigdy żadnych teczek” – opowiada Braun.
Reżyser nie zniechęcił się jednak i złożył w TVP Wrocław listę proponowanych przez siebie tematów reportaży. Pośród nich znajdował się także ten o agenturalnej przeszłości Lecha Wałęsy. „Plusy dodatnie, plusy ujemne” miały być pierwszym dokumentem nowego cyklu. Okazały się ostatnim. Film trafił na telewizyjną półkę. Dzięki temu zyskał olbrzymi rozgłos. Gdy tylko pojawił się w internecie, setki tysięcy ludzi chciało zobaczyć zakazany w III RP dokument. Zainteresowanie nim było tak olbrzymie, że zaczęto organizować jego specjalne pokazy. – W PRL-u drugim obiegiem była bibuła, dziś jest nim internet – komentuje sprawę Robert Kaczmarek. Braun i Kaczmarek poznali się w latach 90. przy realizacji filmów z cyklu „Kultura duchowa narodu”. – Ja przygotowywałem dokument o Józefie Mackiewiczu, a Grzegorz o Stanisławie Mackiewiczu. W pewnym momencie nasze plany zdjęciowe zaczęły się pokrywać. Wówczas poznaliśmy się bliżej – opowiada Kaczmarek. Po latach Kaczmarek zaprosił Brauna do współpracy przy realizacji cyklu
„Errata do biografii”. Dziś tworzą zgrany tandem, który ma już w planach zrealizowanie kolejnych projektów odkrywających przed Polakami prawdę o ich najnowszej historii.
Miodek, Tunio i ubek Braun
Grzegorz Braun zaistniał w debacie publicznej nie tylko dzięki swoim filmom. Głośno zrobiło się o nim, gdy w 2007 r. na antenie Radia Wrocław ogłosił, że znany z telewizji polonista, profesor Jan Miodek, przez wiele lat był informatorem tajnej policji politycznej PRL o pseudonimie „Jam”. W środowisku naukowym zawrzało. Szczególnie że był to okres, w którym próba lustracji środowisk akademickich spotkała olbrzymi opór postkomunistycznego establishmentu. Miodek wytoczył Braunowi proces. Przed sądem reżyser przedstawił obszerną dokumentację potwierdzającą wypowiedzianą przez siebie opinię oraz wielu kompetentnych świadków. Proces jednak przegrał. Nikt nie zakwestionował zachowanej w IPN dokumentacji. Sąd stwierdził jednak, że znajdujące się w niej materiały nie mogą być uznane za pisma urzędowe. Co więcej, zostały sporządzone bez wiedzy i woli profesora. Tym kuriozalnym uzasadnieniem podparł wyrok nakazujący przeproszenie Jana Miodka. – Nie zamierzam respektować tego wyroku. Nie będę przepraszał za mówienie
prawdy. Pozostaje mi tylko skierowanie sprawy do Strasburga, co z nieukrywanym wstrętem uczynię. Akta wydziału „C” we Wrocławiu o sygnaturze I 60701 „TW Jam” z pewnością istniały jeszcze w 1989 r., kiedy to wyprowadził je stamtąd znany z imienia i nazwiska funkcjonariusz SB. Wskazałem ten trop prokuraturze i przedstawiłem sądowi dokument sygnowany przez tego funkcjonariusza. Poświadczał on wejście w posiadanie dwóch teczek „TW Jam”. Nie jest moją winą, że wymiar sprawiedliwości nie karze kłamców i nie ściga przestępców – komentuje sprawę Braun.
Szykany spotkały Grzegorza Brauna także za to, że redaktorowi naczelnemu pisma „Odra” przekazał informacje o niechlubnej przeszłości jednego z jego współpracowników. Chodziło o Wojciecha hrabiego Dzieduszyckiego, który – jak się okazało – przez większość życia był regularnym kapusiem o pseudonimie „Jeden” i „Turgieniew”. Pismo „Odra” postanowiło opublikować relację córki hrabiego Małgorzaty, opisującej rozmowę Brauna z Dzieduszyckim. Był to sąd nad reżyserem. Hrabiego, który od 1949 r. był współpracownikiem specsłużb PRL, wybielano. Brauna, który wcześniej, na prośbę rodziny, odstąpił od publikacji rozmowy ze słynnym „Tuniem”, porównano do ubeka.
Filip Rdesiński