Tyle nie działo się jeszcze na żadnej płycie Szwedów. Natarczywa motoryka garażowego rocka, punk podkręcony tanecznym pulsem, kicz dyskoteki przemycony w gustownych dodatkach, zgrabna stylizacja retro. Specjaliści od obsesyjnych gitarowych riffów bratają się między innymi z Pharrellem Williamsem, specjalistą od nowoczesnej produkcji, i przemeblowują dotychczasowy dorobek. Piosenki znów napisał wyimaginowany szósty członek zespołu Randy Fitzsimmons. To są wciąż ci sami Hives, fanatycy rytmu w perfekcyjnie skrojonych garniturach. Żaden modny producent nie jest w stanie ich poskromić, mimo że takie próby podejmuje. Bezczelni jak zwykle i przebojowi bardziej niż zwykle igrają z konwencją, niewiele sobie robiąc z tego, że tu i ówdzie koncept dyskretnie się sypie. Nowy rock and roll pogrążył się w stadionowych ambicjach bucowatych młodzieżowych gwiazd. Hives przypominają, że u jego podstaw było nabuzowane szczeniactwo obecne w każdej minucie tej płyty.
Angelika Kucińska
The Hives „The Black and White Album”, Universal, 45’30’’, 50 zł