Niewidzialny?
Na wczorajszej rozprawie 41-letniego Ryszarda M., przywódcy sekty Himawanti, zeznawali członkowie i sympatycy jego ugrupowania. Stwierdzili, że nie widzieli oskarżonego w Bydgoszczy tego dnia, w którym miał przetrzymywać w mieszkaniu pokrzywdzoną Bożenę M.
Trzeciej z rzędu odsłonie procesu przed bydgoskim Sądem Okręgowej tradycyjnie już towarzyszyły nadzwyczajne środki ostrożności: specjalne karty wstępu, kontrole osobiste przed wejściem do sali rozpraw, brygada antyterrystów.
Po jednej stronie zasiadł Ryszard M. zwany Mohanem, oskarżony o to, że w kwietniu tego roku w jednym z bydgoskich mieszkań więził Bożenę M. i groził jej paralizatorem i nożem, zmuszając do spisania nieprawdziwych oświadczeń. Drugą oskarżoną jest Anna W.-S., w której mieszkaniu miało dojść do tego zdarzenia. Po przeciwnej stronie usiadła drobna, przetraszona blondynka, Bożena M. Ta była członkini bractwa Himawanti występuje jako oskarżyciel posiłkowy. Zwykle towarzyszy jej wysoki, postawny mężczyzna w kowbojskim kapeluszu. To Tadeusz D., o którym kobieta miała napisać w dyktowanym przez Mohana oświadczeniu, że... jest członkiem Hamasu i Al Kaidy.
Proces wywołuje duże emocje, również poza salą rozpraw. Wczoraj doszło na korytarzu do słownych utarczek między sympatykami Mohana a pokrzywdzoną. Podobne sytuacje miały już miejsce na poprzednich rozprawach.
Sam główny oskarżony uparcie twierdzi, że feralnego dnia nie był w Bydgoszczy, ale w Gliwicach, gdzie musiał stawiać się na policji. Jego linię obrony potwierdzali wczoraj - choć nie wprost - świadkowie. Członkowie i sympatycy sekty Himawanti m.in. z Bydgoszczy, Częstochowy i Krakowa stwierdzili, że gdyby Mohan rzeczywiście pojawił się w Bydgoszczy, to na pewno by to zauważyli, gdyż byłoby to dla nich ważne wydarzenie. (jar)