Nie doczekał ratunku
W niedzielę w południe pracownicy niepublicznego pogotowia przy ul. Pokoju 17 w Lędzinach niedaleko Tychów zostali wezwani do nieprzytomnego mężczyzny, mieszkańca Domu Górnika znajdującego się po drugiej stronie ulicy. Do tego samego chorego wcześniej wezwano tyskie pogotowie publiczne. Choć na miejscu zjawiły się dwa zespoły ratunkowe, mężczyzna zmarł.
06.04.2004 | aktual.: 06.04.2004 08:20
- Najpierw zadzwoniliśmy na telefon alarmowy 999. Powiedzieliśmy, że mamy nieprzytomnego. Ale oni nie przyjeżdżali. Ten człowiek zaczął sinieć, nie oddychał, więc sami zaczęliśmy go reanimować. W końcu ktoś znalazł telefon do przychodni na ulicy Pokoju. Kiedy przyjechali, było już za późno - mówi jeden z mieszkańców Domu Górnika.
Chwilę potem na miejscu pojawiła się karetka z tyskiego pogotowia publicznego.
- Nie rozumiem, dlaczego od razu tyska stacja nie przekazała nam tego wezwania, skoro jesteśmy na miejscu. Kiedy do nich zadzwoniłam, to powiedzieli, że mieli wezwanie do chorego na padaczkę, który jest przytomny. Do nas dzwoniono, kiedy mężczyzna z Domu Górnika był już reanimowany - mówi dyspozytorka z lędzińskiej stacji pogotowia ratunkowego.
Dlaczego mężczyzna umarł? Bo... chorych z Lędzin obsługują dwie stacje pogotowia.
Od stycznia przy przychodni specjalistycznej przy ul. Pokoju 17 w Lędzinach dyżuruje całodobowe niepubliczne pogotowie ratunkowe (1 karetka), które wyjeżdża do pacjentów z powiatu bieruńsko-lędzińskiego. Ten sam teren obsługuje też jednak tyskie pogotowie publiczne (6 karetek).