Nabite w zdrapkę
Wystarczyła jedna rozmowa telefoniczna, by
dwie pracownice urzędu pocztowego w Alwerni dały się oszukać.
Naciągacz wykorzystał naiwność urzędniczek i doładował sobie konto
telefonu komórkowego na kwotę kilku tysięcy złotych - podaje
"Gazeta Krakowska".
Do alwernijskiej poczty zadzwonił telefon. Urzędniczka usłyszała w słuchawce stanowczy, męski głos. Dzwonię z centralnego zarządu Poczty Polskiej, departamentu ds. handlu - przedstawił się naczelniczce rozmówca, po czym tonem nie znoszącym sprzeciwu zażądał podania liczby kart doładowujących. Było ich ponad sto.
Następnie mężczyzna kazał urzędniczce, by wspólnie z kierownikiem zmiany przystąpili komisyjnie do usunięcia zdrapek i odczytania mu kolejno wszystkich kodów. Kierowniczka zmiany nie mogła podejść do telefonu, bo obsługiwała interesantów. Mężczyzna był jednak niecierpliwy. Domagał się, by przerwano obsługę petentów i przystąpiono do zdrapywania. Tłumaczył, że w obrocie znalazły się sfałszowane karty doładowujące o podwójnej numeracji, które rzekomo uszkadzają aparaty telefoniczne - czytamy w gazecie.
Obie kobiety posłusznie zabrały się za zdrapywanie i odczytywanie kodów, po czym - tak jak kazał im oszust - pocięły karty. Następnie fałszywy urzędnik kazał, by pocięte karty wyrzuciły do kanalizacji. Dopiero wtedy urzędniczki nabrały podejrzeń. Udawały, że spłukują wodę w toalecie, ale kart nie wyrzuciły. Niestety i tak już były one bezwartościowe - podkreśla gazeta.
Kobiety zawiadomiły przełożonych, a potem policję. Straty poczty sięgają prawie siedmiu tysięcy złotych. Naczelniczka, pełniąca tę funkcję od 2003 r., zobowiązała się do pokrycia strat. "Gazeta Krakowska" informuje, że oszusta szuka policja. (PAP)