Każdy dzień śledztwa przynosi nowe szczegóły potwornej zbrodni. Z ustaleń prokuratury wynika przerażający obraz zdarzeń: jest noc z 17 na 18 lipca, Beata J. zostaje zwabiona do kotłowni. Tam sprawcy ją mordują. Potem kolejno zabijają jej córeczki. Jedną muszą dobić, gdyż dziecko daje oznaki życia. Zabójcy zakopują ciało w przygotowanym wcześniej dole, który przykrywają półmetrową warstwą ziemi i maskują darnią. Ofiary przeniesiono w to miejsce kilkanaście godzin po zbrodni.
"W zbrodni brał udział Leszek J., ojciec i mąż ofiar" - potwierdza koszaliński prokurator Ryszard Gąsiorowski. Leszek J. chciał przejąć majątek żony, czyli okazały dom, położony na sporej działce. "Jest też wspólny majątek w Niemczech" - zauważa prokurator. "A dzieci dziedziczą po matce" - wyjaśnia bezwzględność działania sprawcy.
Prokuratura uważa, że inicjatorem zbrodni był mąż. Nakłonił Rafała J. Dozorca namówił Andrzeja K. (mieszkańca woj. kujawsko-pomorskiego, który latem tego roku sprzedawał na wybrzeżu pamiątki) i wynajął pokój w gospodarstwie Beaty J. Mężczyźni mieli otrzymać pieniądze za "mokrą robotę". Podobno otrzymali zaliczkę. Taki właśnie scenariusz wydarzeń przedstawiał na łamach "GP" detektyw Krzysztof Rutkowski. (PAP)