PolskaMoja branża to dno

Moja branża to dno

Mam wrażenie, że artyści i dziennikarze, to pokolenie, które zaczęło tworzyć w latach 90., mnie nie docenia, trochę się boją, jak komuniści bali się Michnika – mówi Maryla Rodowicz.

Moja branża to dno
Źródło zdjęć: © AKPA

16.04.2009 | aktual.: 16.04.2009 09:11

Rozmowa odbyła się 8 kwietnia 2009 roku w Warszawie.

Czy miała pani w życiu przyjemność poznania jakiegoś Fryderyka?

– Owszem.

I jaki był?

– Syn znajomych, wyjątkowo przystojny, uroda modela, amanta, młody chłopak.

Ale bez bliższego obcowania?

– Nie był mną zainteresowany.

Bo zastanawiając się, dlaczego odmawia pani przyjęcia Fryderyka, pomyślałem, że może winien jest temu jakiś ohydny pierwowzór męski?

– Odmówiłam przyjęcia Fryderyka za tak zwany całokształt, wcześniej nigdy nie byłam nominowana, zauważana przez jego kapitułę. Więc nie należy mi się „za całokształt” z ręki tejże kapituły, która mnie olewa, mimo że regularnie, co dwa lata wydaję płytę, umiem śpiewać. Z dobrymi producentami, z dobrymi autorami, więc jak nie, to niech spadają. To jest obraźliwe, bo co to znaczy „za całokształt”, ja już mam „całokształt”?!

Jest pani dopiero częściowa?

– Jestem osobą aktywną, a nie żyjącą legendą. Są artyści, którzy żyją tym, co zrobili kiedyś tam, albo dziś im się już nie chce, albo się jakoś miotają artystycznie, a ja robię dużo rzeczy nowych.

Nigdy nie odbierze pani nagrody za całokształt?

– Tu nie jestem konsekwentna. To dotyczy tej nieszczęsnej kapituły Fryderyków. To są jacyś byli albo nieliczący się pracownicy tych firm płytowych, oczywiście też laureaci Fryderyków... To duża grupa ludzi jednak mi niechętna, całe pokolenie takich młodych wilczków.

Pani im się nie podoba, bo jeszcze jest?

– To po pierwsze, że jestem, nie można mnie zakopać, że ciągle wyskakuję z jakiegoś pudełka, że się im kojarzę z poprzednim systemem, a to już jest podejrzane. Ciągle się powtarza zarzut „pieszczoch komunizmu” – teraz nośny i powtarzany z lubością. Jest taka grupa dziennikarzy z Robertem Leszczyńskim na czele, który po prostu zieje niechęcią do mnie. Nie rozumiem, o co chodzi, zresztą mam takie wrażenie, że artyści i dziennikarze, to pokolenie, które zaczęło tworzyć w latach 90., trochę mnie nie docenia, czują, że dużo umiem, ale tak mnie się trochę boją, jak komuniści bali się Michnika. Na wszelki wypadek mnie tępią albo pomijają, albo piszą bzdury, na przykład, że Rodowicz to uosobienie kiczu, bo też ładnie brzmi. * Panią bolą epitety „królowa kiczu” czy „pupilek komunizmu”?*

– No pewnie! Bo najpierw trzeba coś udowodnić. Bo łatwo opluć kogoś, że „pieszczoch komunizmu”, a to już śmierdzi.

Ofiarą komunizmu to pani nie jest.

– Nie jestem, ale mało kto z artystów był ofiarą komunizmu. Komuniści jednak dopieszczali artystów. Myśmy mieli też szczęście, że było jedno radio, telewizja... Mówię „szczęście”, bo teraz nieszczęściem jest ta mnogość, która generuje powszechny debilizm. Natomiast wtedy to były jedyne polskie media i bardzo przychylne polskiej muzyce. Taki był trend polityczny, że my mamy tutaj swoją własną muzykę...

Dopóki artyści się nie wychylali z jakimiś nieprzychylnymi tekstami, to działało.

– Ale niewielu się wychylało, raczej artyści kabaretowi, popowych artystów w tej kategorii nie pamiętam.

Jakby pani miała tę swoją przygodę z tamtym ustrojem nazwać jednym słowem?

– Byłam osobą młodą i beztroską, nie miałam domu, mieszkałam w jakichś wynajętych norach i nic nie miało dla mnie znaczenia – tylko samochód, miałam słabość do samochodów. Więc wystarczył mi bardzo mocno używany, ale sportowy samochód, żyłam w hotelach, bo strasznie dużo pracowałam. Grałam po dwa koncerty dziennie, 300–400 koncertów rocznie. Ciągle byłam w trasie – albo w NRD, albo w Czechosłowacji, albo, jak na początku lat 80., w Rosji. Nikt nie miał kasy, ale było wesoło i beztrosko, nie miałam rodziny, nie miałam o co się troszczyć. Z jednego związku miłosnego wpadałam w drugi i z tej perspektywy to był miły czas.

A jak w takim razie pani odpowiada na zarzut, że jest królową kiczu?

– Mój sposób bycia i ubierania się na scenie na pewno nie jest typowy ani banalny, ale mnie to bawi. Na pewno trochę teatralizuję swoje koncerty. Jestem skażona kontaktami z teatrem, może z Teatrem STU, a na dodatek wyrosłam z kabaretu studenckiego, z klubów studenckich, gdzie ważne było słowo, treść tego, co się śpiewało. Zaczęłam działać w okresie hipisowskim i świadomie się tak ubieraliśmy, żeby nie być szarymi ludkami – to był rodzaj buntu. Kostium jest dla mnie bardzo ważny. Po pierwsze, chowam się za niego, więc bardzo lubię go rozbudować, jestem osobą nieśmiałą. Ale jego plastyka też jest dla mnie ważna. Lubię projektować, lubię wymyślać, nie wbijam się w kreację tych wszystkich Zieniów czy innych polskich projektantów. Czym innym jest suknia dla laski na salony, czym innym scena. Moje kreacje są autorskie, projektowane razem z Haliną Piwowarską, malarką. * Nie królowa kiczu, czyli królowa czego?*

– Niczego. Królowa jest jedna, to Doda jest królową.

Naprawdę?

– Ona o sobie mówi, że jest królową, i niech tak zostanie. Bo co to znaczy „królowa”? Mówi się „królowa polskiej piosenki” albo „pierwsza dama polskiej piosenki”, zapowiadając za każdym razem kolejną artystkę – to jest śmieszne.

Może o „królewskości” decyduje długość „panowania”? Żyjemy w świecie jednosezonowym, gwiazdy i przeboje najczęściej mamy jednosezonowe, a pani obecność na scenie wydaje się wiecznością. Może jest pani królową?

– Po co mi ten tytuł?

Dla jaj?

– Wystarczy, że dla mojej publiczności jestem królową. Wczoraj na przykład wpisał się na mojej stronie internetowej 14-latek, że jestem jego królową i oddałby życie, żeby mnie zobaczyć.

Ja bym na pani miejscu sprawdził.

– Ależ dużo ich przychodzi na koncerty – takich chłopców i dziewczyn – że nie muszę sprawdzać.

I tym młodym – bo ja rozumiem, że starszym sentymentalnie się te piosenki kojarzą – co się w nich podoba?

– Myślę, że teksty, muzyka, moja energia.

Słuchają tekstów?!

– Bardzo i słusznie twierdzą, że jest to jeden z niewielu już bastionów tekstu, a o moim rodzaju energii mówią, że jest zaraźliwa, że ich podnosi do góry na koncertach.

A czym pani się pobudza?

– Energię po prostu mam. Nawet kiedyś fachowcy od szprycowania napisali mi, żebym przestała opowiadać, że niczego nie biorę, bo co prawda oni jeszcze nie wiedzą, co biorę, ale są już blisko, ponieważ to niemożliwe, żeby mieć takiego naturalnego spida.

Mnie zastanawia, jak dalece cała polska muzyka popowa jest wyprana z tekstów.

– Fakt, to jest straszne. * Nawet dziewczyny o dobrych głosach muszą śpiewać rzeczy tak bezsensowne, że...*

– Śpiewają to, co sobie napiszą.

Niestety. Dlaczego tak jest?

– Nie wiem, dla mnie to jest „żenua”. Mnie to by nie przeszło przez zęby. Może mają wtedy większy ZAiKS, więc pewnie chodzi o kasę... Ale też zawód autora tekstów upadł, bo nie ma na nich zapotrzebowania. Więc każda osoba śpiewająca sobie coś tam skrobie. Niedawno z ciekawości weszłam na różne strony tych artystów, żeby zobaczyć, co to są za teksty, jaki poziom. Straszne. Moje dzieci na pewno by wysmażyły coś ciekawszego, bo są inteligentne. Rozumiałabym, gdyby to było jakieś walczące albo pisane oryginalnym językiem, jak na przykład u Nosowskiej, ale to stek banałów.

Pani nie kusi, żeby sobie samemu pisać?

– Kusiło, ale skoro znam autorów, którzy dobrze piszą, to po co udawać kogoś, kim nie jestem? Zarabiam na koncertach.

Te młode wokalistki, tłumacząc, dlaczego same piszą, mówią, że mają potrzebę wyrażenia siebie. Pani nie ma potrzeby wyrażenia siebie?

– Nie w taki żałosny sposób. Dlatego teksty, które są na moich płytach, powinny być chyba w rubryce „piosenka poetycka”.

Pani słucha płyt, które wychodzą w Polsce?

– Słucham fragmentarycznie, wchodzę na YouTube, lubię wiedzieć, co się dzieje.

A nie ma tak, że sobie pani kupi płytę w empiku i siądzie w domu z butelką wina, i słucha...

– Czasami, ostatnio słuchałam sobie Lao Che.

I jak?

– No to jest przynajmniej jakieś.

Może z braku tekstów nie ma u nas muzyki popowej, za którą szalałyby miliony, słuchacze nie za bardzo mają z czym się utożsamiać?

– Ale też radia komercyjne im nie pomagają, nie są w stanie wypromować żadnego artysty. Dzięki temu mam fule na koncertach. Im dłużej tak będzie, tym dłużej będę „królową”, bo ja jednak zostałam wylansowana dzięki ogromnemu repertuarowi, dzięki dziesiątkom hitów kiedyś wypromowanych. Obecne radia nie chciałyby grać tych utworów, bo powiedziałyby, że nudne, za poetyckie, albo że nie sprawdzają się w badaniach.

Czyli właściwie nie mamy szansy na dobrą muzykę popową w takim masowym wydaniu. A pani jest zachwycona Dodą?

– Ja ją lubię – za to, że jest bystra, ładna, ma pomysł na siebie, że jest odważna w kreowaniu siebie. * Jeszcze nic nie było o śpiewaniu...*

– Śpiewa przyzwoicie, tylko trochę mało, rzadko śpiewa. Częściej robi różne inne rzeczy, promuje się, ale bardzo skutecznie. Nie ma dnia, żeby w Internecie newsy nie zaczynały się od Dody: Doda się rozwodzi, Doda się schodzi, Doda nie miała majtek.

Może pani też powinna raz w tygodniu rozchodzić się z mężem, a w następnym...

– Ale kiedy ja za dużo pracuję.

Dlaczego się pani jeszcze chce w ogóle pracować?

– Bo to jest fascynujące, poza tym jak się pracuje w muzyce, to jest to bardzo wciągające.

Dożywotnio?

– No, do czasu jak będę człekokształtna i nie będą mnie wnosić na scenę, i ludzie będą przede wszystkim przychodzić.

A gdyby panią siłą ze sceny zabrano, toby się pani rozpadła? Psychicznie, oczywiście.

– Nie sądzę. Uwielbiam siedzieć w domu z moimi kotami, pojechałabym na ryby, czytałabym. Spotykałabym się ze znajomymi, bo w tej chwili z notesem w ręku na trzy miesiące do przodu mogę zaplanować spotkania. To jest niemiłe.

Jak przeżyje pani moment, w którym fani już zaczną się odwracać, słuchać czegoś innego?

– Po pierwsze, nie chcę o tym myśleć, bo po co myśleć o czymś, co...

Jak Scarlett O’Hara: pomyślę o tym jutro?

– Tak jak śmierci nie ma dla mnie ani chorób. Po co się zadręczać czymś, co może być, skoro teraz jest dobrze?

Czy to była plotka primaaprilisowa, czy rzeczywiście pani będzie chciała startować w eurowyborach z listy Centrolewicy?

– Była propozycja, zadzwonił do mnie Rosati, powiedziałam, że to nierealne. Po pierwsze, nie mam czasu, po drugie, nie wiem, czy bym się nadała, a po trzecie – nie mam teczki ani takich grzecznych kostiumików. A nie mogłabym w trampkach pojechać do Brukseli.

Zapytała go pani, dlaczego z tym do pani dzwoni?

– Nie, ale zastanawiałam się nad tym następnego dnia. * I?*

– Pewnie po to, żeby zrobić jakąś zawieruchę wokół partii, zwrócić na siebie uwagę. Może myślał, że jestem tak próżna, że się złapię na to? Nie wiem.

* A może nie z próżności trzeba było, tylko dla zabezpieczenia materialnego? Gdyby się pani dwie kadencje w europarlamencie utrzymała, to potem jest emerytura europarlamentarna bardzo dobra, spokojnie już do końca życia nie trzeba nic robić.*

– Ja już mam emerytury tysiąc złotych i mam nadzieję, że może dzieci mnie utrzymają.

Listonosz przynosi emeryturę?

– Wpłacają mi na konto.

Dorabiając koncertami do emerytury, nie łamie pani prawa?

– Dorabiam. A to jest łamanie prawa?

* Nie wiem. Wróćmy do muzyki – możliwy jest jakiś przełom w polskiej muzyce pop, może być dźwięcznie, melodyjnie, o czymś?*

– Młode pokolenie wstydzi się pisać popowo, czyli hitowo, jak coś jest za bardzo melodyjne, mówią, że to obciach.

To słychać.

– Tak piszą starsi, na przykład Seweryn Krajewski, który ma niesamowity talent, łatwość pisania melodyjnych rzeczy. Większość takich młodych kompozytorów – tych ludzi, co sobie sami piszą – to nim gardzi, ale też zazdrości, bo tego nie potrafią. A jednocześnie to jest dar od Boga, żeby mieć taką łatwość pisania, niewielu na świecie to ma.

Co musiałoby się zdarzyć, żeby to się zmieniło? Seweryn Krajewski też pewnie niedługo przestanie pisać.

– Nie, on zawsze będzie pisał, bo on nic innego nie umie, siedzi w lesie i pisze.

Ale jest jeden.

– Zastanawiam się nad tym, że Wielka Brytania ma tylko o połowę więcej mieszkańców niż Polska, a jest tam taki poziom i taka różnorodność – i dziennikarzy, i muzyków, i muzyki.

Może my nie od tego jesteśmy – my, Polacy.

– A od czego my jesteśmy, jak nam nic nie wychodzi?

Może od niczego jesteśmy?

– Ale to jest po prostu żałosne. Nie mogę słuchać tych wszystkich wiadomości. Jestem impulsywna i żal mi ludzi, jak słyszę, że czekają na badania dwa lata, na rozprawę w sądzie pięć lat, że prawo w Polsce nie jest po stronie człowieka... * Nawet na nowe dobre piosenki czekamy kilka lat.*

– Już zostawmy moją branżę, bo to jest po prostu dno. Ale to państwo, które nie umie obronić człowieka, nie umie obronić naszych żołnierzy. Żołnierzy wysyłają do Afganistanu, a potem ich skuwają za to, że strzelali, przecież to jest paranoja jakaś. Mnie to dotknęło osobiście.
Rzecz wymaga wyjaśnienia, bo jak wiemy, na wszystkich wojnach, nawet na tak zwanych sprawiedliwych, żołnierze czasami łamią dyscyplinę i zabawiają się w zabijanie.
– Na pewno oni tam się nie zabawiali, wypełniali rozkaz. Wojna jest czymś tak okrutnym i tak łamie morale żołnierza i człowieka, że ten człowiek już nie będzie nigdy normalny i nie wiemy, jak my byśmy się tam zachowali i do jakiego stopnia byśmy ześwirowali. Nie dość, że ich tam wysłaliśmy po nic, oni giną, narażają się, to jeszcze ich skuwają i opluwają! No ludzie!

Ale co do muzyki, to mi pani nadziei nie dała. I póki tchu starczy, będzie pani musiała nas zabawiać po prostu?

– Czasem się śmieję i martwię, że na przykład Budka Suflera ogłosiła, że kończy działalność, Myslovitz zrobił sobie przerwę na dwa lata – jak ja udźwignę te wszystkie koncerty?

Ale bez nich co by się stało z Marylą Rodowicz? Stałaby się pani zwykłą emerytką?

– Nie myślę o tym. Granie, koncerty – to bardzo mnie napędza, wymaga ode mnie stania na baczność, jeżeli chodzi o wygląd, o energię. Wiadomo, że w tej branży nie ma starości.

A co jest?

– Dobry look, laska to musi być laska na scenie, musi być trochę seksu, musi być zabawa, energia, to nie jest miejsce dla emerytów, ludzi, którym się nie chce. Jeżeli ja ludzi podrywam, to dlatego, że oni czują, że wkładam w to całe serce, że mi się chce. I ja się muszę tym bawić, mimo że gram to po raz tysięczny.

Nie boi się pani takiego momentu, w którym już będzie trochę żałosna na tej scenie?

– Na czym miałaby ta żałość polegać? Że ciągnę nogę za sobą?

Że ciało nie pozwala już na pewne rzeczy.

– To byłoby straszne, tego się boję, na przykład nie bardzo mogę już grać w tenisa i to jest bolesne dla mnie, ciało się psuje, a tu głowa jeszcze pracuje. Tu się serce wyrywa do walki, a nogi odmawiają posłuszeństwa. A ja się ludziom kojarzę z ruchem, energią, z żywym spojrzeniem, z mocnym wokalem i gdyby dopadła mnie słabość fizyczna, toby mi wszystko zabrała ta słabość, to bym nie była ja. * A najdłużej przez jaki czas nie była pani na scenie?*

– Nie miałam za długich przerw. Nawet kiedy byłam w ciąży, to do ósmego miesiąca grałam, dlatego dzieci są takie trochę...

...poobijane?

– Poobijane, ale bałam się o karierę. Wydawało mi się, że Boże, dwa tygodnie przerwy?! Nie mogłam siedzieć po tych porodach, a już się rwałam na scenę.

Że pani tam nie ma dwa tygodnie i ktoś zajmie pani miejsce?

– Właśnie.

Teraz już tego strachu pani w sobie nie ma?

– ... Teraz tego nie mam.

Ale z wahaniem.

– Nie mam, bo mam bardzo dużo grania, pracy, propozycji, w tym roku muszę obskoczyć, zresztą z przyjemnością, cztery festiwale, a każdy festiwal to jest coś takiego odświętnego, to specjalna kreacja, wizerunek, pomysł, specjalne przygotowanie. To jest Opole, potem Top Trendy, festiwal country, który zresztą się ciekawie zapowiada, bo znalazła się taka moja rodzina w Filadelfii, są muzykami, grają country- rocka, to są Amerykanie, takie młode pokolenie emigracji XIX-wiecznej, i być może, że wystąpi mój syn starszy, który studiuje w Krakowie filozofię i też gra na gitarze. Taką bliższą i dalszą rodzinę bym chciała spędzić, jakieś dzieci moich byłych narzeczonych, może Daniel Olbrychski by wjechał na koniu, może Jasiński by to wyreżyserował, może jego córka by... Taką bym chciała zrobić zabawę.

Rozmawiał Piotr Najsztub.

Maryla Rodowicz, piosenkarka. W 1962 roku zdobyła tytuł lekkoatletycznej mistrzyni Polski młodziczek (sztafeta 4x100 metrów) i tylko dlatego przegapiła finał I Festiwalu Młodych Talentów w Szczecinie. Ale już podczas studiów na warszawskiej AWF więcej czasu poświęcała śpiewaniu niż bieganiu, co zaowocowało sukcesami na przeglądach piosenki studenckiej, a pod koniec lat 60. – na festiwalach w Opolu i Sopocie. W latach 70. była już stałą bywalczynią obu imprez, a w 1974 roku zaśpiewała piosenkę „Futbol” na otwarcie mistrzostw świata w piłce nożnej w Monachium. Współpracowała między innymi z Czesławem Niemenem, Agnieszką Osiecką, a także Heleną Vondráckovą i Wojciechem Waglewskim. Swoją ostatnią płytę „Jest cudnie” (2008) nagrała z Andrzejem Smolikiem oraz 18-osobową orkiestrą smyczkową. Ma trójkę dzieci, jeździ czerwonym porsche 911 carrera.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
piosenkarkawywiadMaryla Rodowicz
Zobacz także
Komentarze (0)