Marek Pol idzie w odstawkę?
Pola wyrzucimy, tylko jak? - głowił się
premier i jego najbliżsi współpracownicy podczas słynnej, nocnej
narady w szpitalu MSWiA. Narodził się ministerialny plan, który
zależy od jednego człowieka - Tomasza Nałęcza, obecnie
wicemarszałka i szefa sejmowej komisji śledczej - donosi "Fakt".
12.01.2004 | aktual.: 15.01.2004 12:17
Działalność Marka Pola - najbardziej nieudolnego ministra w gabinecie Leszka Millera - od dawna stała kością w gardle nie tylko opozycji, ale i kolegom z rządu - pisze "Fakt".
Wicepremier w dodatku nie jest lubiany. Zwłaszcza ostatnio, gdy pod nieobecność Millera swoim wtrącaniem się w sprawy innych resortów zaczyna doprowadzać ministrów do szewskiej pasji. "Marek Pol zna się na wszystkim. Komentuje wszystkie wystąpienia na posiedzeniu rządu i dorzuca swoje. O wszystkim wie najlepiej, tylko że najczęściej wygaduje same głupoty" - opowiada "Faktowi" nieoficjalnie jedna z osób biorących udział w rządowych naradach.
Ale Pol - jak podkreśla "Fakt" - był do tej pory nie do ruszenia - ze względów strategicznych. Wiadomo - nie można bezkarnie zdymisjonować szefa koalicyjnej partii, bo koalicjant wyjdzie wtedy z rządu. A przecież nieudolny wicepremier wciąż stoi na czele Unii Pracy.
Według "Faktu", plan wygląda znakomicie, ale ma jeden słaby punkt: Tomasza Nałęcza właśnie. Choć nie mówi on stanowczego "nie", to cała sprawa musi poczekać. Nałęcz nie wejdzie do rządu, dopóki nie zakończy pracy jego komisja śledcza badająca aferę Rywina. A końcowe sprawozdanie tego grona może powstać do końca lutego. (PAP)