PolskaMarek Grechuta - prawda bez legendy

Marek Grechuta - prawda bez legendy

Do księgarń trafiła pierwsza biografia Marka Grechuty "Chwile, których nie znamy", autorstwa Marty Sztokfisz. Biografia niekonwencjonalna. Odkrywcza, bowiem przedstawia latami ukrywane fakty z jego życia Chwile, których nie znamy. Prawda bez legendy. Rzuca światło na tajemnicę ostatniego takiego polskiego barda. Autorka dotarła do kuzyna, przyjaciół ze szkoły, bliskich mu artystów, z którymi współpracował przez lata: Janda, Stuhr, Woźniak, Stan Borys, Friedmann... Jego życie można w ogromnym skrócie opisać: "miał odwagę, by realizować marzenia!"

Marek Grechuta - prawda bez legendy
Źródło zdjęć: © Archiwum rodzinne

24.09.2013 | aktual.: 24.09.2013 13:40

To nie pomnikowy lecz autentyczny obraz człowieka, z jego dziwactwami, radościami, lękami, chorobą afektywną dwubiegunową. To historia dzielnego człowieka skamieniałego z rozpaczy, kiedy zniknął z domu syn i grającego w remika podczas długich dojazdów na koncerty. Potrafił nas oczarować, dać chwile szczęścia, których sam tak bardzo potrzebował.

Już w Zamościu rzucało się w oczy, że najintensywniej żył w swoim świecie i prawie z nikim nie wchodził w bliską zażyłość, a na pewno nikomu się nie zwierzał. Nie szukał towarzystwa. Dołączał, kiedy miał ochotę. Ale tam, w rodzinnym mieście, podobnie jak na początku kariery, jeszcze się uśmiechał. Roztaczał blask. Nigdy nie podnosił głosu. Rzadkość. Jego muzyka była taka sama jak jego zachowanie

Tęsknił za idealną miłością

Obraz

Wydawało się, że historia tej pary potoczy się szczęśliwie. W 1967 roku raz on ją odwiedzał, raz ona jego. Spędzili razem sylwestra w Krakowie u znajomych Marka, gdy zyskiwał popularność w środowisku studenckim jako wokalista kabaretu Anawa. Zamość pamięta tę dziewczynę. Do dzisiaj komentuje się tu każdy jej przyjazd na grób rodziców w Zaduszki. Halina nadal nazywana w Zamościu Halinką M., jest lekarzem, profesorem psychiatrii. Przez długie lata nie chciała wracać do tamtej miłości i tamtego rozstania. Marcie Sztokfisz zaufała jednak.

- Marek był chodzącym wdziękiem, romantyzmem i wrażliwością. Dyżurny artysta na wszystkich akademiach, śpiewał między innymi przeboje Paula Anki. Miał ogromne powodzenie. Dwa skrzydła budynku liceum żeńskiego i dwa męskiego zajmowały czworobok Akademii Zamojskiej. Wspólna była biblioteka. Podczas dużej przerwy wszyscy wylegali na zewnątrz, by sobie pogadać. Na Marka dziewczęta chciały chociaż popatrzeć - wspomina.

- Jego ciocia była naszą sąsiadką. I tak to się zaczęło. Lubił grać ze mną na cztery ręce albo on na fortepianie, ja na skrzypcach – skończyłam szkołę muzyczną. Cieszyły nas spacery, brydż, pływanie kajakiem, wycieczki – zwłaszcza dalsze, dwudziestokilometrowe do Zwierzyńca. Były też tańce: w domu przy muzyce z lat pięćdziesiątych albo w klubie – w gmachu sądu – który prowadziła Zofia Wiszniowska. Marek grał tam na pianinie - dodaje pani Halina.

- Odbijaliśmy piłeczkę tenisową przy samodzielnie skleconej siatce – taka bardziej zabawa niż sport. To wszystko było urocze, niewinne. Miał we mnie partnerkę, przyjaciółkę. Nie zainteresowałaby go płocha panienka - wspomina.

- Rozdzieliła nas odległość. Zastanawiałam się nad psychologią i medycyną. Wybrałam Akademię Medyczną w Lublinie. Marek chciał, żebym przeniosła się do Krakowa. Powiedział o tym moim rodzicom. "Pan wybaczy, ale to my decydujemy, gdzie studiuje nasza jedyna córka – usłyszał od mamy. Natychmiast przestał ją lubić.”

Pierwsza miłość Marka Halinka M. Ta para była w Zamościu obserwowana i podziwiana. Oboje piękni, zdolni, ambitni. Pisał do niej czułe listy, wiersze, nazywał ją żoną.

Rozstanie uaktywniło chorobę...

Mówią, że to porzucenie uaktywniło chorobę. Obciążenie prawdopodobnie dziedziczne, matka kilka tygodni w szpitalu psychiatrycznym. Choroba afektywna dwubiegunowa, zrujnowała mu życie. Nie był alkoholikiem, choć ta plotka nadal o nim krąży. Silne leki i ataki choroby mogły sprawiać takie wrażenie. Przerywał występ, schodził ze sceny w połowie piosenki. Wszyscy mu w Krakowie współczuli, nikt nie potrafił pomóc.

Klęski i sukcesy niszcząco wpływały na psychikę Grechuty. Dużych napięć nie wytrzymywał. Do niego pasował ton spokojny, większa amplituda emocji wywoływała ataki choroby. Stuhr: „Udzielając się w życiu studenckim, zahaczałem o imprezy w Zaścianku, Rotundzie… Śpiewał tam stojący nieruchomo chłopak. I ja go zapamiętałem. Stał się później dla mnie ideałem piosenkarza.”

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (113)