Liverpool: z raju do piekła
Cierpliwość miała być kluczem do pokonania FC Basel, ale wicemistrzowie Anglii chyba źle zrozumieli swojego trenera: za późno ruszyli do ataku i odpadli ?z rozgrywek.
11.12.2014 | aktual.: 18.12.2014 12:40
Kiedy Steven Gerrard pięknym strzałem z rzutu wolnego doprowadził w meczu z FC Basel do wyrównania, 40 tys. kibiców liczyło, że w ostatnich ośmiu minutach wydarzy się cud: Liverpool zdobędzie drugiego gola i wyjdzie z grupy. Ale magii, która dziesięć lat temu pozwoliła Anglikom pokonać rzutem na taśmę Olympiakos Pireus i zakwalifikować się do fazy pucharowej, a potem odwrócić losy wydawałoby się przegranego finału w Stambule, we wtorkowy wieczór zabrakło.
- Nie zasłużyliśmy na awans. Byliśmy po prostu za słabi - nie ukrywał Gerrard, daleki od swojej najlepszej formy. - Pierwsza połowa była rozczarowująca, druga wspaniała. Trzeba pamiętać, że nie mogło zagrać kilku kontuzjowanych zawodników, poza tym uważam, że Lazar Marković niesłusznie został ukarany czerwoną kartką (uderzył rywala w twarz - przyp. red.). Musimy zrobić wszystko, by wrócić tu za rok, bogatsi o doświadczenia - przyznał Brendan Rodgers. Tylko czy trener dostanie szansę, by odkupić winy?
Liverpool w Premier League zajmuje dopiero dziewiąte miejsce, przed nim trudne spotkania z Manchesterem United i Arsenalem. Niewykluczone, że przepustki do LM trzeba będzie szukać w Lidze Europejskiej, w majowym finale na Stadionie Narodowym w Warszawie.
„Daily Telegraph" nie ma wątpliwości, że pieniądze ze sprzedaży Luisa Suareza do Barcelony można było wykorzystać lepiej. Mario Balotelli nie strzelił w lidze ani jednej bramki, Marković, który kosztował dwa razy więcej niż wszyscy piłkarze pozyskani latem przez drużynę z Bazylei (20 mln funtów), zaczął tylko dwa mecze w podstawowym składzie, Emre Can częściej leczył kontuzję, niż grał, a Adam Lallana po transferze z Southampton stracił formę.
Nie zasłużyliśmy na awans. Byliśmy po prostu za słabi - przyznał Steven Gerrard
Transferowe niewypały, odejście Suareza czy kontuzja Daniela Sturridge'a to zdaniem gazety niejedyne problemy Liverpoolu. Jest nim także mania wielkości i zbytnie przywiązanie do pięknej klubowej historii. „Liverpool wyszedł na spotkanie z Basel z bramkarzem, który nie wie, czy wykopać piłkę czy ją wyrzucić; ze środkowymi obrońcami, którym za miesiąc kłopoty sprawić może czwartoligowy AFC Wimbledon (w Pucharze Anglii - przyp. red.); z pomocnikami, których gole i asysty znają tylko czarodzieje statystyki; z 32-letnim napastnikiem bez formy".
Liverpool nie jest pierwszą angielską ofiarą szwajcarskiego Kopciuszka. W internecie krąży rysunek, na którym kibic z Anfield podtrzymywany jest przez fanów Chelsea i Tottenhamu śpiewających hymn Liverpoolu „You'll Never Walk Alone".
W poprzednim sezonie Basel dwukrotnie pokonało Chelsea w fazie grupowej Ligi Mistrzów, a rok wcześniej wyeliminowało po rzutach karnych Tottenham w ćwierćfinale Ligi Europejskiej. Na rysunku zabrakło jeszcze kibica Manchesteru United. Trzy lata temu Czerwone Diabły przegrały w Bazylei 1:2 i tak jak Liverpool pożegnały się z piłkarskim rajem.