Lepper: piłem mamroty
Dobry uczeń, ale łobuz - myślę, że tak najkrócej można opisać moją przygodę ze szkołą. Sportowcem byłem zapalonym - biegałem, skakałem, grałem w ręczną i nogę. Nie pozwalałem sobie w kaszę dmuchać i piłem mamroty. Nieraz delikwenta lewym sierpowym poczęstowałem - opowiada Andrzej Lepper w "Super Expressie".
09.07.2008 | aktual.: 09.07.2008 09:22
Problemów z nauką nigdy nie miałem. Wagary? Czasem tylko uciekało się w piłkę pograć. A sportowcem byłem zapalonym - biegałem, skakałem, grałem w ręczną i nogę. Z czasem wyspecjalizowałem się w boksie i zapasach. Gdy graliśmy w nogę czy szczypiorniaka, kapitanem byłem. Widać już wtedy cechy wodza i lidera o sobie znać dawały.
Rokita lutował ze mną
Mieli taki zwyczaj, że wysyłali do nas "internatowych" jakiegoś chuderlaka, a ten się stawił i krzyczał: "Kopsnij szluga". Nie pozwalałem sobie w kaszę dmuchać. Nieraz delikwenta lewym sierpowym poczęstowałem i pędziłem gdzie pieprz rośnie. Po kilku takich akcjach tubylcy się na mnie zasadzili. Po zajęciach, około godz. 20, obstawili wszystkie wyjścia ze szkoły. Na szczęście ktoś w porę dał znać, co się święci. Zadzwoniłem po kolegów z klubu z sekcji bokserskiej. Przyszło trzech czy czterech. Jeden Rokita się nazywał. Chodził ze mną do szkoły. Boksował, o rok był starszy. "To idziemy" - krzyknąłem. W połowie drogi do internatu cała chmara się na nas rzuciła, a jeden krzyczał: "Lutuj tego pierwszego". Oj, młócka była ogromna. Pamiętam, że był styczeń i... że tak się moja kariera w Słupsku skończyła.
Z papierosów wyleczyłem się w wieku 8, może 9 lat. Pamiętam, że popalaliśmy Mazury, które za sprzedane butelki się kupowało. Raz z synem sąsiada tak się najaraliśmy, że on biedak, a chuderlak z niego był - zemdlał. Oj, paniki było co niemiara. Wstrętu takiego do fajek dostałem, że już nigdy po papierosa nie sięgnąłem. Alkohol? Był, a jakże! Piło się głównie tanie wina - tzw. mamroty albo patykiem pisane.