"Lekarze zabili mi żonę"
Oskarża lekarzy, że przez nich został sam z dwumiesięcznym synkiem - czytamy w "Fakcie".
Żona Dariusza Marszelewskiego, Iwona zmarła miesiąc po porodzie. Zdaniem wdowca do jej śmierci doprowadzili lekarze ze szpitala w Ostródzie. - Kiedy Iwonka zaczęła pluć krwią, lekarze mówili, że to normalne, że to wszystko przez zdarte gardło. Kazali mi kupić syrop na kaszel. Niedługo później zmarła. Dopiero po sekcji zwłok okazało się, że miała obustronny zator płucny – mówi wstrząśnięty pan Dariusz. Wyjaśnieniem zgonu jego żony zajęła się prokuratura.
– Pewnego dnia Iwona dostała wysokiej gorączki, skarżyła się na bóle pleców w okolicy nerek. Woziłem ją do szpitala, a lekarze przypisywali jej tylko nospę – opowiada pan Dariusz. – Gdy żona znów zasłabła i po raz kolejny zawiozłem ją do szpitala, lekarze stwierdzili, że Iwona cierpi na nerkowe bóle, ale nawet nie przyjęli jej do szpitala. Z receptą odesłali nas do domu. Kiedy żona znów zemdlała, oświadczyłem w szpitalu, że nie wyjdę, dopóki jej nie pomogą. Dopiero wtedy przyjęli Iwonę – opowiada wdowiec.
Ze wstępnej diagnozy wynikało, że pani Iwona cierpi na zapalenie płuc i opłucnej. Przez kilka dni dostawała leki, jednak gorączka i bóle nękały ją nieustannie. Trzy tygodnie temu w sobotę rano jej stan pogorszył się. Pluła krwią. – Lekarze tłumaczyli, że ma zdarte gardło. Kazali mi kupić syrop na kaszel – wspomina pan Dariusz.
– Żona leżała na sali sama, nawet bez dzwonka alarmowego, na samym końcu korytarza. Umarła w samotności. Lekarze zabili mi żonę, oni muszą odpowiedzieć za jej śmierć – mówi pan Dariusz.