Koszmarny powrót
"Słowo Polskie Gazeta Wrocławska" pisze o
skandalu we wrocławskiej operetce. Znana i ceniona dyrygentka,
kierownik chóru ma pracować... w piwnicy.
Sąd uznał, że dyrygentka została zwolniona z pracy bezprawnie. Wróciła. Tyle, że zamiast na salę prób, trafiła do zimnej, odrapanej klitki. - W życiu nikt mnie tak nie upokorzył - mówi Bogusława Orzechowska.
Dyrygentka 12 stycznia wygrała proces we wrocławskim sądzie. Walczyła o przywrócenie do pracy. Dostała wypowiedzenie, bo nie chciała się zgodzić na zaproponowane przez dyrekcję operetki nowe warunki. Sąd drugiej instancji, prawomocnym wyrokiem uznał, że ma wrócić na stanowisko.
Kiedy w piątek po raz pierwszy przyszła do operetki, dowiedziała się, że będzie pracować w piwnicy.- Nie wierzyłam własnym oczom - opowiada wstrząśnięta Orzechowska. - Dyrektor do ciasnej klitki wstawił biurko i krzesło i kazał mi tam siedzieć. Wyjaśnił, że nie ma dla mnie innego miejsca. Tam jest strasznie! Wszędzie brud, wilgoć, no i szczury! Ja zwyczajnie boję się tam być - dodaje przez łzy.
W sobotę pani Bogusława wezwała na miejsce policję. Funkcjonariusze zrobili notatkę i powiedzieli, że nie zajmują się takimi sprawami. Alina Szotek, prawniczka pani Bogusławy uważa, że sprawa jest bulwersująca. Zamierza złożyć doniesienie do prokuratury.- Dyrekcja operetki nie respektuje prawa - mówi. - To, co zrobiła mojej klientce uwłacza godności nie tylko pracownika, ale i człowieka. Wyrok sądu okręgowego oznacza, że pracodawca ma zapewnić jej takie warunki, jak przed zwolnieniem. Dlatego uważam, że o tej sprawie powinna dowiedzieć się inspekcja pracy i prokuratura - dodaje.
Dyrekcja operetki tłumaczy, że piwnica to jedyne miejsce, które w tej chwili mogła zaproponować dyrygentce. Zapewniała "SP GW" , że spełnia ono wymogi bhp. Nie przedstawiła jednak na to żadnych dokumentów. (PAP)