Kobieta mnie bije
Rośnie liczba mężczyzn, którzy padają ofiarą przemocy ze strony żon czy partnerek. Ich szanse przekreśla mit o kobiecej słabości i męskiej sile
11.09.2007 | aktual.: 11.09.2007 11:36
Przeżywają stres pourazowy taki jak u ofiar porwań. Trudno do nich dotrzeć. Jeszcze trudniej namówić na rozmowę z dziennikarzem. Tylko nieliczni godzą się na publikację wizerunku. Przełamania bariery wstydu nie ułatwia społeczna akceptacja dla przemocy ze strony kobiet. Jacek mieszka w okolicach Warszawy. Dwa lata temu jeszcze się nie dawał, ale już leczył na depresję. Dziś nie wychodzi od lekarzy. – Ślub braliśmy w kościele. Kiedy urodziła się pierwsza córka, żona zrezygnowała z pracy w telewizji i zajęła się domem. Piekło rozpętało się cztery lata temu, gdy wróciła do mediów, gdzie zarabia duże pieniądze.
Najpierw zdecydowała, że będą sypiać oddzielnie. Każdego dnia prowokowała awantury i każdy pretekst był dobry – od rzekomo zbyt niskiej pensji Jacka po mokry parasol pozostawiony jak zwykle w przedpokoju. – Dzwoniła po policję, oskarżając mnie o bicie i znęcanie się nad rodziną. Na szczęście trafiłem na rozsądnych policjantów. Kiedy przyjechali po drugim wezwaniu, jeden z nich odprowadził mnie do radiowozu i powiedział „Nie tykaj jej palcem. Rozwali sobie łeb o kaloryfer i powie, że chciałeś ją zabić” – opowiada Jacek.
Dziś jego sytuacja jest beznadziejna. – Żona wzięła kutą na cztery nogi adwokat. Jedyne, co mi zostało, to tabletki. Puściła mnie z torbami. Pogodziłem się z losem – mówi zrezygnowany. Dlaczego tak się stało? – Nowe okoliczności wyzwoliły chęć uzyskania niezależności, większych pieniędzy kosztem męża, który stał się ofiarą modliszki. Zmiana trybu życia często podszyta jest chęcią zmiany partnera – to diagnoza tego, co spotkało Jacka, sformułowana przez terapeutę.
Terminator po wylewie
Paweł z C. uciekł, by uwolnić się od toksycznej codzienności w czterech ścianach. – Nadal używam słowa wyprowadzka. A naprawdę uciekłem z własnego domu. Nigdy nie uwierzyłbym, że może mnie to spotkać – mówi.
On – obieżyświat zawsze radzący sobie w ekstremalnych sytuacjach. Ona – drobna brunetka o łagodnym, miłym głosie. – Kładąc się spać, nie mogłem być pewny, że doczekam świtu. Zostawiłem dom i atrakcyjną działkę. Muszę zaczynać od nowa z pięćdziesiątką na karku. Takich jak ja są tysiące. Albo znajdują siłę i sposób, by zacząć od nowa, albo toną w bagnie obojętności. Na prawo i sprawiedliwość nie masz co liczyć – dopowiada z przekonaniem Paweł.
Bogusław Sadowski z Warszawy twierdzi, że dopóki miał pracę i zdrowie, miał spokój i rodzinę. Dziś ma pokój zamieniony w karcer o powierzchni 16 m kw. Przeciska się w nim między wersalką, lodówką, małą szafą a stolikiem, na którym stoi telewizor i elektryczny czajnik. Jest rencistą. Życie uratowała mu operacja. Po wylewie lewej ręki używa głównie do wypełnienia rękawa koszuli. Nie wolno mu się denerwować.– Piorę ręcznie. To po tym, jak wezwałem policję, bo żona zabraniała mi korzystać z pralki. Pouczyli mnie, że maszyna jest żony, a ja mogę sobie kupić nową – mówi Sadowski. Nie pouczyli go, jak ma korzystać w tej sytuacji z łazienki. Opracował własną taktykę. Słucha, kiedy toaleta jest wolna, chwyta papier toaletowy i pędzi. Kiedy zamyka drzwi, już po chwili słyszy dobijanie się i hałaśliwe komentarze: „Wyłaź szybko, nie jesteś sam”.
Jego prawdziwe kłopoty zaczęły się od interwencji policji na wezwanie żony. – Przyjechali, zapisali, że się awanturuję, znęcam nad rodziną. Wyszedłem na cyborga. A że z pierwszą grupą inwalidzką? Kogo to obchodzi? – pyta sam siebie.
W lutym 2005 r. odbyła się w warszawskim sądzie ich sprawa rozwodowa. – Na adwokata pożyczyłem 2 tys. zł. Wziął forsę, a na rozprawie powiedział, że winę biorę na siebie. Krzyczałem, że to nieprawda, ale sąd zgodził się ze zdaniem adwokata – żali się Sadowski.
Kiedy leżał po wylewie w szpitalu, miał sprawę o znęcanie się nad rodziną. Za pośrednictwem kolegi dostarczył dokumenty potwierdzające konieczność pobytu w szpitalu. Jego obecność na rozprawie okazała się niepotrzebna. Dostał dwa lata w zawieszeniu. Kurator skierował go do fundacji, która miała pomóc. Pomogli, dając torbę przeterminowanych makaronów i sosów.
Na ludowo, czyli w mordę...
W policyjnych statystykach liczba przypadków przemocy domowej, której ofiarą padają mężczyźni, zdecydowanie rośnie. W 1999 r. było ich 4239, w 2006 r. – 10.313. Duża liczba dramatów pozostaje w czterech ścianach, część zgłoszeń zastraszeni przez kobiety lub powodowani wstydem mężczyźni wycofują. – Policji najtrudniej dotrzeć do ofiar przemocy, gdy są nimi dzieci i mężczyźni – potwierdza nadkom. Grażyna Puchalska z Komendy Głównej Policji w Warszawie.
Mężczyźni padają ofiarą przemocy zarówno psychicznej, jak i fizycznej nie tylko w związkach małżeńskich. Kobiety wykorzystują tajemnice i słabe strony partnera, które poznały podczas wspólnego pożycia. Przemoc psychiczną kobiety stosują częściej m.in. dlatego, że są słabsze fizycznie.
– W ciągu 15 lat służby spotkałem się z trzema przypadkami umieszczenia w areszcie kobiet stosujących przemoc wobec mężczyzn. W Polsce praktycznie nie chroni się ofiar. One wracają pod dach, gdzie czeka oprawca. Nie brakuje pieniędzy na różne fundacje, zadania zlecane organizacjom pozarządowym, które produkują tony dokumentów. To państwo powinno zadbać o pomoc dla ofiar przemocy, zapewniając im dach nad głową, stawkę żywieniową i opiekę nie gorszą od tej, jaką mają więźniowie – mówi oficer policji jednej z mazowieckich komend powiatowych.
Na wsi dominuje przemoc fizyczna. W Sz. (woj. mazowieckie) każdy mieszkaniec zna Romana i jego żonę. Nikt nigdy nie zadzwonił na policję podczas awantur, które są u nich na porządku dziennym. Roman nasącza się alkoholem systematycznie. Kiedy ma dość, wraca do domu. Ślubna czeka cierpliwie, a gdy go zobaczy, puszcza w ruch, co ma pod ręką – od wideł przez siekierę po odważniki. To ludzi na wsi nie dziwi, dziwne dla nich jest, że Roman wciąż żyje. Do Biura ds. Rozwiązywania Problemów Uzależnień w Ciechanowie zgłasza się każdego roku kilku mężczyzn, prosząc o pomoc w obronie przed prześladowaniami ze strony nadużywających alkoholu kobiet. Ale to listek figowy. – Liczbę takich przypadków można szacować na ponad sto rocznie – mówi kierowniczka placówki, Elżbieta Muzińska. Kto ich obroni?
Według badań przeprowadzonych przez CBOS w lutym 2005 r., 9% mężczyzn przyznaje się, że było bitych przez swoich partnerów. – Polskie statystyki dotyczące zjawiska przemocy w rodzinie nie odbiegają w sposób znaczący od analiz w krajach europejskich. Ale mężczyznom ofiarom trudno pokonać barierę wstydu i obawę przed brakiem zaufania ze strony instytucji, do których mogliby się zwrócić. Kiedy krzywdzonymi są mężczyźni, instytucjonalny próg nieufności rośnie – twierdzi Katarzyna Michalska z Państwowej Agencji Rozwiązywania Problemów Alkoholowych. Udzielaniem pomocy ofiarom zajmuje się z różnym skutkiem wiele instytucji i placówek. Ale krzywdzeni mężczyźni to wciąż temat tabu. Prześladowana męska mniejszość na razie może liczyć na prawo do bezpieczeństwa i ochrony gwarantowane im w Polskiej Karcie Praw Ofiary, ale papierowe gwarancje to zbyt mało. Może i ten problem społeczny doczeka się publicznej debaty. Choć wątpliwe, by stało się to podczas panowania IV Rzeczypospolitej.
Piotr Siwanowicz