Kiedy atom w Polsce?
Cała Europa buduje nowe reaktory. W Polsce urzędnicy o tym tylko myślą, myślą i myślą.
18.07.2008 | aktual.: 18.07.2008 12:05
Z formalnego punktu widzenia w sprawie budowy w Polsce elektrowni jądrowej nie dzieje się zupełnie nic. Trwają konsultacje, zleca się nowe ekspertyzy, a że sytuacja na rynku energetycznym jest dynamiczna, można zlecić kolejne. Ostateczna decyzja nie zapadła. Konkretnych planów nie ma. Nie wybrano nawet lokalizacji. Dokładnie rok temu „Gość Niedzielny” (w artykule „Atom dla Polski?”) cytował eksperta, który twierdził, że najlepiej byłoby reaktory budować w Żarnowcu. To właśnie tam kilkanaście lat temu zaczęto budować elektrownię jądrową. Wydano ok. 2 mld dolarów, ale inwestycji nie dokończono. Zabrakło odwagi i determinacji.
Atom sprzeczności
Elektrownie atomowe są bardzo drogie, choć produkowany w nich prąd jest bardzo tani. To niezwykle skomplikowane instalacje, ale z drugiej strony jedne z najbezpieczniejszych, jakie człowiek kiedykolwiek skonstruował. Same sprzeczności? Niekoniecznie. Budowa elektrowni jądrowej jest droga, ale jej używanie tanie. Po prostu trzeba mieć dużo pieniędzy na wstępie. Co to znaczy dużo? Zależy od wielu czynników, ale ok. 7 mld euro. Gdy elektrownia jest już wybudowana, kosztów jest niewiele. Uran jest bardzo tanim paliwem. Patrząc na całość – budowę elektrowni i produkcję energii, a później składowanie wypalonego paliwa – prąd z atomu jest tańszy niż produkowany w jakikolwiek inny sposób.
Inna pozorna sprzeczność to zaawansowanie technologiczne instalacji jądrowej, a równocześnie jej bezpieczeństwo. Siłownie atomowe są jednymi z najbardziej zaawansowanych technologicznie instalacji przemysłowych. To zaawansowanie w dużej mierze jest wynikiem niezwykle wysokich standardów bezpieczeństwa, jakie muszą zostać spełnione. Właśnie w kontekście bezpieczeństwa instalacji jądrowych często wspomina się o wypadku w Czarnobylu. Zwykle zapomina się jednak, że tam działał reaktor wojskowy, a nie cywilny i – co bardziej istotne – w czasie przeprowadzania feralnych testów ręcznie wyłączono wszystkie systemy bezpieczeństwa.
Uzależnia? Nieprawda
Elektrownia atomowa musi wywoływać wiele emocji. Szczególnie w Polsce, kraju, który ma bardzo dużo węgla. Można by pomyśleć, że przestawienie energetyki na „atomowe tory” spowoduje zamykanie kopalń. Nic bardziej mylnego. Elektrownie jądrowe buduje się długo, a my już teraz mamy kłopot z niedoborem prądu. Wybudowanie nawet kilku reaktorów nie spowoduje zmniejszenia zapotrzebowania na węgiel. Poza tym (pisaliśmy o tym w 26. numerze „Gościa Niedzielnego”) śląski węgiel mógłby być przerabiany na benzynę. Tak czy inaczej budowa siłowni jądrowych nie oznacza zamknięcia przemysłu wydobycia węgla. Warto w tym miejscu wyjaśnić bardzo często powtarzany zarzut przeciwników „opcji jądrowej”. Mówią oni, że inwestowanie w atom nie jest rozwiązaniem, bo uranu w Polsce nie ma, a więc uzależniamy się od dostaw z zagranicy. To tylko częściowa prawda. Po pierwsze w Polsce są niewielkie złoża uranu. Ale nawet nie biorąc ich pod uwagę, uzależnienie od jednego dostawcy nam nie grozi. Ropę czy gaz można przesyłać rurociągami.
Transport morski jest drogi i kłopotliwy, bo na statek zmieści się niewiele surowca. Transport kolejowy czy samochodowy na skalę całego kraju w ogóle nie wchodzi w grę. Co innego przewiezienie uranu. Elektrownia w ciągu roku potrzebuje kilku ton paliwa. Można je kupić i zmagazynować niewielkim kosztem na kilkanaście lat. Poza tym kraje, od których możemy kupić materiał rozszczepialny, są stabilne politycznie. Australia czy Kanada to jednak co innego niż Rosja.
Co z tą Polską?
Po zamknięciu na początku lat 90. programu budowy elektrowni atomowej w Żarnowcu przez kilkanaście lat niewielu ludzi w Polsce miało odwagę mówić o tym w kontekście wielkiej pomyłki. O zmianie opinii zadecydowały względy ekonomiczne i ekologiczne. Zresztą nie tylko w Polsce. Dzisiaj na świecie buduje się 34 elektrownie atomowe. Te, oprócz niskiej ceny prądu, oferują brak jakichkolwiek spalin. Pierwiastki rozszczepialne rozpadają się na mniejsze kawałki, ale te nie są emitowane do atmosfery. Są bardzo radioaktywne i przez to ściśle kontrolowane. Elektrownia jądrowa nie emituje ani grama tlenków siarki czy azotu i dwutlenku węgla, który obwinia się o efekt cieplarniany. Unijne przepisy są bardzo restrykcyjne. Każdy kraj ma limit na ilość wyemitowanego CO2. Jego przekroczenie wiąże się z dużymi kosztami. Przepisy dotyczące wspomnianych limitów są cały czas modyfikowane. Niezależnie jednak od przyjętych rozstrzygnięć, dla kraju uzależnionego od węgla – a takim właśnie jest Polska – sytuacja może być groźna.
Po raz pierwszy w oficjalnych dokumentach rządowych „opcja jądrowa” znalazła się w czasie rządów Marka Belki, konkretnie w „Polityce energetycznej Polski do 2025 roku”. Stwierdzono tam, że konieczne jest niezwłoczne rozpoczęcie społecznej debaty na temat energetyki jądrowej. Od tego czasu minęło już kilka lat, a dopiero za kilka miesięcy ruszyć ma kampania informacyjna. Ministerstwo Gospodarki pracuje nad dokumentem „Polityka energetyczna Polski do 2030 r.”, w którym mają się znaleźć zapisy o wykorzystaniu technologii jądrowej. Trwają też prace nad stworzeniem oferty dla samorządów, które pozwolą na wybudowanie elektrowni na swoim terenie. Instalacji nie uda się wybudować, jeżeli mieszkańcy w lokalnych referendach nie zgodzą się na to. Czym rząd chce ich przekonać? Tańszą energią elektryczną. Ale poza tym, co zaoferują mieszkańcom okolic elektrowni jądrowej władze, do kasy samorządu będą wpływały podatki płacone przez właściciela elektrowni, ulepszona zostanie infrastruktura drogowa i zniknie bezrobocie. Tak
przynajmniej jest w wielu krajach europejskich czy USA.
Jak przekonać nieprzekonanych?
W takich krajach jak Belgia władze lokalne wręcz zabiegały o budowę na swoim terenie siłowni jądrowych. W Polsce regularnie przeprowadza się badania opinii publicznej. Od kilku lat liczba zwolenników „opcji jądrowej” systematycznie wzrasta. Dzisiaj jest ich nieznacznie więcej niż przeciwników. Decydujące będą jednak opinie społeczności lokalnych.
Prace nad „Polityką energetyczną Polski do 2030 r.” mocno się opóźniają, bo „zmieniły się warunki zewnętrzne”. To zdanie wicepremiera i ministra gospodarki Waldemara Pawlaka. O co chodzi? Między innymi o to, że ceny ropy szybko się zmieniają. Gdy dokument zaczęto opracowywać, baryłka ropy kosztowała 63 dolary, dzisiaj kilkakrotnie więcej. Niektóre ekspertyzy muszą zostać powtórzone. Premier Pawlak obiecywał niedawno, że strategia energetyczna na najbliższe kilkanaście lat gotowa będzie do końca bieżącego roku (miała być gotowa do końca czerwca). To właśnie w tym dokumencie mają się znaleźć odpowiednie rozwiązania.
Tomasz Rożek