Każecie, to idziemy
Od pierwszych miesięcy istnienia PRL władze przywiązywały wyjątkową wagę do sfery rytuałów państwowych: oficjalnych obchodów świąt i rocznic. W treści odwoływały się one do wzorów sowieckich, w scenariuszachdo przedwojennych z epoki II RP.
30.04.2008 | aktual.: 30.04.2008 10:37
Pod koniec lat 40. mieszkaniec Opola pisał do rodziny: „Każdy reżym wprowadza swoje święta, ale dotychczas nie spotykało się tego tak jaskrawo jak obecnie". Także w innych listach przechwyconych przez bezpiekę przewijają się podobne opinie. „Teraz rozszaleli się z uroczystościami 1 maja - pisał w 1947 r. mieszkaniec Łodzi. - Miasto wspaniale udekorowane, pozaciągane ogromne maszty i chorągwie. Ile milionów na to poszło, ile setek godzin stracili ludzie na ustawiczne zbiórki, przygotowania, wiece. (...) Gorzko patrzeć na to wszystko i myśleć, jaki będzie wynik tego zakłamania".
W oczach części społeczeństwa stalinowskie obrzędy przysłoniły nawet praktyki nazizmu. „Hitler był fanatykiem i to dużym na tle swych świąt, ale komuniści są jeszcze większymi fanatykami" - mówiono. Co znamienne, również urzędnik Ministerstwa Informacji i Propagandy jesienią 1945 r. przyznawał w poufnym raporcie: „doszło do pewnej inflacji świąt i uroczystości w ostatnim czasie".
Jeszcze gdy trwała wojna, rządzący zadbali, aby na odzyskanych terenach odbywały się defilady, wiece, pochody. Urzędowe wytyczne precyzowały, które wydarzenia historyczne, postaci bohaterów narodowych, ludowe obrzędy i obyczaje cechowe powinny okazać się bliskie obywatelom. Nowe rytuały miały zatrzeć pamięć o świętach przedwojennych. „Niewątpliwie zmierzamy do tego, żeby 3 Maja zlikwidować, dążymy do tego, by święto narodowe związane było z nowym aktem państwowym, który wyruguje 3 Maja" - mówił Jakub Berman na poufnym posiedzeniu partyjnym w 1945 r.
Dokumenty Polskiego Komitetu Wyzwolenia Narodowego z jesieni 1944 r. sugerują, że nowe władze większą wagę przywiązywały do symboli i rytuałów niż do zaspokajania potrzeb bytowych społeczeństwa. Jednym z pierwszych zadań, jakim obarczano tworzoną naprędce lokalną administrację, były przygotowania do uroczystości z okazji rocznicy rewolucji październikowej i 11 listopada. Defilady, wiece i akademie organizowano w miejscowościach odległych zaledwie o kilkanaście kilometrów od linii frontu, w których mieszkańcom brakowało żywności, schronienia i opału. „Chleb dla wysiedlonych byłby dla nas najlepszą propagandą" - skarżył się urzędnik w sprawozdaniu z województwa kieleckiego. Z kolei autor innego raportu donosił (tym razem z satysfakcją), że w Mielcu obchody Święta Niepodległości „miały na ogół przebieg pomyślny (...) mimo ostrzeliwania miasta przez artylerię niemiecką".
Parę miesięcy później z detalami planowano przebieg manifestacji pierwszomajowych - odtąd najważniejszego święta systemu. Opracowano wytyczne, regulujące szyk manifestantów i sposób poruszania się pochodów, a także kolejność, w jakiej poszczególne kolumny będą mijać trybunę. Jak czytamy w instrukcji Ministerstwa Informacji i Propagandy: „w czasie defilady przed trybuną hasła padają tylko z trybuny do mikrofonu. (...) Hasła w kolumnach rzucać mogą tylko osoby do tego upoważnione przez komendanturę i tylko w brzmieniu zatwierdzonym". Choć politycy PPR starali się zachować pozory, że odrodzone państwo będzie krajem demokratycznym, kształt publicznych rytuałów dobitnie wskazywał kierunek, w jakim odbywała się ewolucja systemu.
Oddziały radzieckie nie przekroczyły jeszcze linii Odry, a w Ministerstwie Informacji już gotowy był scenariusz obchodów Dnia Zwycięstwa. W planie dwudniowych obchodów przewidziano m.in. odczytanie odezwy do narodu, uroczyste wręczenie nominacji oficerskich, odznaczenie orderami, zabawy ludowe i pokazy sztucznych ogni, bicie w dzwony, przemówienia polityków, wreszcie „rezolucje hołdownicze do Prezydenta KRN i Marszałka Stalina" składane w imieniu społeczeństwa. Place i frontony urzędów dekorowano portretami sowieckiego dyktatora i hasłami na cześć przyjaźni polsko-radzieckiej.
W propagandowej polityce PPR nie brakowało sprzeczności. Z jednej strony z rozmachem obchodzono 1 maja i 22 lipca, dzień Armii Czerwonej oraz rocznicę śmierci Lenina, z drugiej - szermowano patriotycznymi sloganami. „Masy powinny nas uważać za polską partię, niech nas atakują jako polskich komunistów, a nie jako agenturę" - mówił w maju 1945 r. na posiedzeniu Komitetu Centralnego PPR sekretarz generalny partii Władysław Gomułka.
Kierując się tą zasadą, rządzący manifestacyjnie oddawali cześć narodowemu sacrum. Ułożony w 1946 r. „kalendarzyk rocznic politycznych i uroczystości państwowych" zawiera 73 pozycje. Przeważają daty związane z historią Polski: stracenie na stokach Cytadeli członków Proletariatu, urodziny i śmierć Kościuszki, powstanie krakowskie, powstanie listopadowe, założenie PPS, wymordowanie ludności polskiej w Gdańsku przez Krzyżaków i pierwsza publiczna egzekucja w Warszawie w 1939 r., zwycięstwo Sobieskiego pod Wiedniem i Łokietka pod Płowcami, koronacja Chrobrego i bitwa pod Racławicami. Każdą rocznicę fetowano setkami akademii, publicznymi odczytami, pogadankami w szkołach, spektaklami teatrów amatorskich i wieczorkami recytatorskimi. Odsłaniano pomniki i ustawiano stoły prezydialne.
Niewyczerpanym źródłem pretekstów do świętowania był „powrót prastarych ziem piastowskich do macierzy". 1 lipca 1945 r. na Górze Świętej Anny zorganizowano zjazd Weteranów Powstań Śląskich, na który uczestników z Chorzowa, Bytomia, Katowic i Dąbrowy zwoziły specjalne pociągi; jak podają źródła Ministerstwa Propagandy, zdołano dzięki temu zgromadzić ok. 30-tysięczny tłum. Odprawiono mszę z udziałem prezydenta i premiera, następnie wojewoda Aleksander Zawadzki położył kamień węgielny pod pomnik Powstańcy Śląskiego.
Rok później jeszcze okazalej świętowano w tym samym miejscu 25 rocznicę III Powstania Śląskiego. 19 maja odbyła się uroczystość, w której - wedle źródeł oficjalnych - uczestniczyło 150 tys. ludzi. Rytuały ułożone specjalnie na potrzeby tej ceremonii miały ukazać potęgę władzy i przypominać o dobrodziejstwach, jakie wyświadczyła narodowi. W chwili gdy Władysław Gomułka i Michał Rola-Żymierski podpisywali akt erekcyjny, nad głowami zgromadzonych przeleciała eskadra samolotów, zrzucając wieniec w miejscu planowanego Muzeum Powstańców. Jak pisała prasa, „Wiadomość o dokonaniu tego aktu rozniosło po kraju pięć tysięcy wypuszczonych gołębi pocztowych".
Rok 1946 upłynął pod znakiem obchodów 200 rocznicy urodzin Kościuszki. W całym kraju powołano komitety obchodów (oficjalnie była to inicjatywa oddolna), które nadzorowały przebieg wieców i akademii. „Okres tej uroczystości należy wykorzystać dla zbliżenia i zespolenia wsi w pracy programowej dla potrzeb Państwa - czytamy w ministerialnych zaleceniach. - Kontrolować, by obchody odbyły się w tonie i po linii demokratycznej z uwypukleniem roli chłopa przed wojną a obecnie. Szczególnie należy podkreślić w słowie pisanym i mówionym obowiązek chłopa wobec potrzeb Państwa. Za podstawę należy wziąć wyjątki z Manifestu [sic!] Połanieckiego". Zwróćmy uwagę, że władze wystąpiły w roli spadkobiercy Kościuszki - dobroczyńcy ludu, i w konsekwencji uznały, że wyzwoleni chłopi mają wobec niej uzasadniony dług wdzięczności.
Na początku lat 50. w kraju każdego roku odbywało się pół miliona masówek fabrycznych i ok. 40 tys. wieców, pochodów i akademii. Intensywność rytuałów politycznych osiągnęła apogeum. „Już sprzed Politechniki nie odjeżdża drabina strażacka, która ciągle wiesza i zdejmuje napisy, flagi i transparenty. Nawet nikt nie wie, czy to święto pokoju, przyjaźni, wyścig pracy, czy też inne jakieś tragiczne błazeństwo" - zanotował w swoim dzienniku Hugo Steinhaus.
Stalinowski kalendarz obchodów obejmo-wał blisko dwadzieścia najważniej-szych świąt, celebrowanych z udziałem dostojników państwowych i z wykorzystaniem wszystkich zasobów organizacyjnych, jakimi dysponowała nowa władza. Stutysięczne pochody, defilady czołgów i niezliczone akademie urządzano m.in. z okazji 1 maja, 22 lipca, dnia kolejarza, rocznicy śmierci Lenina, dożynek i urodzin Stalina.
Przepych nowych uroczystości państwowych wydawał się części obserwatorów niemoralny. „Tyle jest nędzy wśród ludzi, że zbrodnią jest wydawać miliony złotych na to, co jutro ulegnie zniszczeniu i nie przyniesie nikomu żadnej korzyści" - pisał mieszkaniec Warszawy w 1948 r. „Mówi się dużo o oszczędności, a dzisiaj dla efektu i propagandy spala się setki litrów benzyny" - zżymał się urzędnik stołecznej instytucji po obejrzeniu defilady z okazji Święta Odrodzenia. „Ile tu forsy idzie na to wszystko, to aż strach" - mówił mieszkaniec Lublina.
Towarzyszący obchodom rytuał zobo-wiązań produkcyjnych - dla tysięcy robo-tników oznaczający pracę po kilkanaście godzin na dobę bez dodatkowego wyna-grodzenia - sprawiał, że ludzie czuli się osaczeni przez państwo. Pracownik kieleckiego Zjednoczenia Instalacji Sanitarnych skarżył się w rozmowie: „przez cały rok rozłożyli różne daty historyczne i nie dają człowiekowi spokoju z tymi zobowiązaniami. Chcą wszystkie soki z człowieka wycisnąć".
Narastało przeświadczenie, że obchody organizowane są kosztem społeczeństwa. Pomocnik maszynisty w Krakowie skarżył się podczas rozmowy: „na te swoje święta nasi wydają pieniądze, a człowiek robi jak wół na parowozie i za darmo. Lepiej by te pieniądze dali na podwyżkę pensji, a z tych świąt i pochodów g... będzie, bo i tak się na wojnę zanosi".
Treść haseł, ikonografia i kalendarz świąteczny PRL były kopią wzorów radzieckich, jednak wiele komunistycznych obrzędów stanowiło przedłużenie ceremoniałów państwowych odprawianych przed wojną. Podobieństwa są czasami uderzające. „W Warsztatach Portowych Marynarki Wojennej odbyła się uroczysta akademia - czytamy w prasie rządowej z 1938 r. - na której jednogłośnie uchwalono wysłać do Marszałka Śmigłego-Rydza meldunek, że w dniu jego imienin pracownicy warsztatów postanowili podwyższyć zadeklarowaną w 1936 r. ofiarę pracy na budowę doku pływającego Marynarki Wojennej z 25 tys. do 30 tys. godzin zbiorowej pracy".
II Rzeczpospolita musiała zaprojektować własne święta, podobnie jak musiała wynaleźć własną tożsamość polityczną. W pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości ceremonie miały raczej skromny przebieg i koncentrowały się wokół trzech dat: 3 maja, 6 sierpnia i 11 listopada. Punktem zwrotnym stał się 1926 r. Po zamachu majowym kultura polityczna II RP zaczęła ulegać szybkim przeobrażeniom. Do kalendarza obchodów dopisano nowe święta - przede wszystkim Święto Morza, doroczny Zjazd Legionistów, Tydzień Gór, dożynki, rocznica powstania listopadowego, a także rocznica zajęcia Wilna przez gen. Lucjana Żeligowskiego.
Obrzędowość polityczna II Rzeczpospolitej była rozwinięciem kultu wodza - najważniejszego źródła legitymizacji dla ekipy piłsudczykowskiej. Dodajmy: nie wyróżniała się pod tym względem na tle większości państw europejskich. Dlatego wśród świąt państwowych na pierwszym miejscu plasowały się imieniny Józefa Piłsudskiego. Dzień ten formalnie nie miał rangi święta narodowego, jednak jego huczne obchody były organizowane przez struktury państwa.
Po raz pierwszy 19 marca fetowano już w 1927 r. - odbyły się akademie i pochody, w których na równi z obywatelami uczestniczyły oddziały wojska i policji oraz dostojnicy państwowi. Dekorowano ulice i gmachy, w witrynach sklepowych i oknach wystawiano portrety. W następnych latach do celebrowania imienin przystępowano już trzy dni wcześniej, a na każdy dzień przewidziano inne ceremoniały. Nad przebiegiem święta czuwał Komitet Główny Obchodu Imienin Marszałka Piłsudskiego. Uroczystości miały zasięg ogólnokrajowy, zaś centralne wydarzenia (przemówienia, widowisko historyczne) transmitowało radio. W obchodach całymi klasami uczestniczyli uczniowie szkół podstawowych i średnich. Z podobną pompą obchodzono także imieniny Ignacego Mościckiego i Edwarda Rydza-Śmigłego.
Również tradycyjne święto plonów przekształcono w wydarzenie o charakterze ogólnokrajowym, narodowym. Sens nowego rytuału polegał przede wszystkim na przypisaniu głowie państwa atrybutów gospodarza. Wedle tej optyki władza polityczna miała być władzą patriarchalną - troskliwą i opiekuńczą, ale zarazem wyma-gającą oraz suwerenną. Ceremoniał państwowych dożynek był metaforą hołdu składanego rządzącym przez rządzonych.
Na scenariusz uroczystości składała się folklorystyczna tradycja na równi z militarną celebrą. Nie zabrakło ludowych przyśpiewek, tańców i odgrywania żniwnych scen oraz alegorycznych wyobrażeń przyrody - państwowy charakter święta wymuszał jednak rozmaite uzupełnienia i modyfikacje. Dożynkowy korowód przeistoczył się w chłopski pochód; rolę trybuny pełniło podium wzniesione na tę okazję przed prezydenckim pałacem w Spale. Z roku na rok ceremoniał stawał się coraz wystawniejszy. Rosła liczebność delegacji, ludowe stroje uzupełniano rozmaitymi dodatkami i rekwizytami: przesłaniem dożynek stała się gloryfikacja państwa i narodu.
Święta państwowe po 1926 r. miały być czymś więcej niż widowiskiem lub konwencjonalnym symbolem państwowości - miały być narodowym misterium. „Urobienie -duszy obywatela, oto cel obchodów - czytamy w broszurze wydanej przez Instytut Propagandy Państwowotwórczej. - Z tej roli organizatorzy muszą sobie dokładnie zdawać sprawę. Chodzi o dusze uczestników, więc o stworzenie takiej moralnej atmosfery, która by zmusiła słuchacza do wchłonięcia danej mu strawy duchowej tak, by stała się ona cząstką jego jaźni. W pierwszym rzędzie obchody muszą wpłynąć na stan uczuciowy i wyobraźnię. Środkami do tego są przemówienia, deklamacje, śpiew".
W scenariuszu peerelowskich świąt znajdziemy wiele śladów międzywojennej kultury politycznej, jednak nie należy zapominać o przepastnych różnicach dzielących te dwie epoki. II RP nie stworzyła systemu nakazów i represji gwarantującego udział tłumów podczas uroczystości państwowych, a ceremonie z okazji imienin Piłsudskiego lub Rydza-Śmigłego nie były zuniformizowane i w każdym mieście wyglądały inaczej.
Po 1945 r. sytuacja zmieniła się diametralnie. Masowy udział ludności w pochodach z okazji dożynek, Święta Ludowego, 22 lipca, a zwłaszcza 1 maja, tylko w niewielkim stopniu był zachowaniem spontanicznym. „Dlaczego stosowano terror i przymus dla biorących udział w pochodzie? - pisała w 1946 r. do redakcji „Gazety Ludowej" mieszkanka Radomia. - Dlaczego kazali nam podpisywać listy obecności? (...) Dlaczego gwałtem chcą z nas zrobić PPR-owców?".
Rozdźwięk między propagandowym wizerunkiem święta a praktykami stosowanymi przez władze komentował ironicznie mieszkaniec Łodzi: „U nas dziś duża i piękna uroczystość. Wszyscy poszli na pochód, a kto został w domu, to ten jutro 2 maja traci od razu pracę i idzie na bruk - bez chleba! Więc entuzjazm szalony i tłumy ludzi". Fałsz oficjalnych komentarzy oburzał nie mniej niż szantaż władz: „Na defiladzie nie było żadnego entuzjazmu. Z twarzy defilujących można było wyczytać słowa »Każecie nam, to idziemy«. (...) A dzisiaj przez radio z samego rana mówili, że wszyscy maszerowali z chęci, że widać było radość w oczach ludzi. Jacy oni są wariaci, tak w oczy kłamać, przecież każdy widział jak było". „Takie to wszystko strasznie naiwne, że szkoda słów, papieru i atramentu" - pisała mieszkanka Warszawy o obchodach 1 maja w 1949 r.
Stworzony po wojnie kalendarz świąteczny stanowił fundament totalitarnej propagandy. Być może najgłębszą, najbardziej prawdziwą funkcją peerelowskich obrzędów nie było agitowanie za komunizmem ani kreowanie mirażu jednomyślności - lecz budowanie przeświadczenia, że komunizm jest wieczny.
Piotr Osęka