Kanonada u sąsiada
Pijany zastępca dyrektora "Górażdży Cement" ostrzelał w sobotę z pistoletu dom przy ulicy Dworcowej w Popielowie.
31.05.2004 | aktual.: 31.05.2004 08:49
Strzały rozległy się ok. 13.30. - Mieliśmy zaraz po obiedzie iść z wnuczką na spacer. Skończyłem właśnie posiłek, a mała poleciała już na dwór i miała na mnie poczekać - opowiada Norbert Fox, dziadek 8-letniej Karoliny.
- Nagle usłyszałem trzy uderzenia w mur. Z początku pomyślałem, że to mała rzuca kamieniami w ścianę i nawet się trochę zdenerwowałem, że obije tynk. Po chwili zięć zbiegł po schodach. Myślałem, że chce ją skarcić. Jednak Karolinka przybiegła i krzyczy: "Opa, opa, chodź! Tata cię woła, bo do nas strzelają".
Pierwsze trzy kule trafiły w boczną ścianę budynku, na której znajduje się okno do kuchni. Gdy pan Norbert z zięciem Andrzejem oglądali odpryski, padły dwa kolejne strzały. - Widziałam, jak poleciały gałązki z tego drzewa na podwórku - opowiada Karolinka.
Czwarta kula trafiła także w boczną ścianę. Piąta rozbiła szybę w oknie Karoliny i jej młodszego brata, Marcina. - Słyszałam te strzały, ale nie skojarzyłam, co to może być - mówi Sylwia Luszczyk, mama Karoliny i Marcina. - Kiedy usłyszałam brzęk tłuczonego szkła, pomyślałam, że to Marcinek coś potłukł. Zajrzałam do jego pokoju, ale nie zauważyłam przez firankę tej dziury w szybie.
Wiedząc, z jakiego kierunku dochodziły dwa ostatnie strzały, Norbert Fox wsiadł z zięciem do auta. Pojechali do domu mieszkającego około 400 metrów dalej 44-letniego Edwarda S., zastępcy dyrektora do spraw produkcji w "Górażdżach Cement".
- Nikt nam nie chciał otworzyć, ale pojawił się w końcu brat sąsiada, Ryszard - opowiada pan Norbert. - Wyglądał na pijanego. Jak spytałem, czy strzelali, tylko głupio się uśmiechnął i spytał, do czego mi to potrzebne. Ciężko się z nim było dogadać. W końcu powiedział: "Niech będzie ugodowo. Ile?". Odpowiedziałem mu, że nie będzie żadnej ugody i dzwonię na policję.
Mężczyźni wrócili do domu i powiadomili telefonicznie komisariat w Dobrzeniu Wielkim. Zanim jednak na miejsce dotarli policjanci, pod dom Foxów podjechał maluchem Ryszard S. Za wycofanie zawiadomienia z policji zaproponował 15 tysięcy złotych. Mieszkańcy ostrzelanego domu odrzucili tę ofertę, więc mężczyzna wrócił do brata i zamknął się razem z nim w domu. Nie chcieli otworzyć nawet policjantom.
Gdy wozy policyjne już obstawiły dom sąsiada, mały Marcinek znalazł w swoim łóżku kulę, która wybiła szybę w dziecinnym pokoju. Przebiła też firankę, zrykoszetowała na ścianie i wpadła do pościeli.
- Dziękować Bogu, że Karolinka akurat wtedy nie siedziała przy biurku, bo pocisk przeleciał nad blatem - opowiada wciąż roztrzęsiona Marianna Fox, babcia dziewczynki. - Ona lubi siadywać na podwiniętej nóżce. Wtedy głowę ma akurat na tej wysokości, gdzie przeleciała kula.
- Zawieźliśmy ten pocisk policjantom. Wtedy akcja nabrała tempa, bo był już niezbity dowód, że faceci urządzili sobie ostre strzelanie - dodaje pan Norbert. - Przyjechali następni policjanci i dalej namawiali tamtych do otwarcia drzwi.
Sygnał o ostrzelaniu domu dotarł do policji o godzinie 13.55. Zatrzymanie obu panów S. nastąpiło dopiero o 17.30. Obaj bracia S. mieli we krwi po około dwa promile alkoholu.
W domu policja znalazła cztery sztuki broni, w tym pistolet Walter 99, z którego strzelano do domu sąsiada. Edward S. ma pozwolenie na broń, ale teraz na pewno je straci. - Sąsiad odgrażał się policjantom, że ze swoimi znajomościami wszystkich pozwalnia - opowiadają świadkowie.
- Obaj mężczyźni zostali zatrzymani na 48 godzin, a wszelkie czynności będą z nimi wykonywane dopiero w poniedziałek, kiedy wytrzeźwieją - powiedział nam wczoraj wieczorem Sławomir Szorc z Komendy Miejskiej Policji w Opolu.
Sprawca ostrzelania domu będzie odpowiadał za narażenie człowieka na niebezpieczeństwo utraty życia albo ciężkiego uszkodzenia ciała. Grozi za to kara do trzech lat więzienia.
Michał Wandrasz
PREZES "GÓRAŻDŻY" NIE KOMENTUJE
Andrzej Balcerek, prezes spółki "Górażdże Cement" SA, był wczoraj zaskoczony, gdy poinformowaliśmy go o strzelaninie w Popielowie. Potwierdził, że Edward S. jest w spółce zastępcą dyrektora do spraw produkcji. Prezes nie chciał komentować zachowania swojego podwładnego, nie znając szczegółów sprawy. Jako pracownika ocenił go jednak wysoko.