Jelenie w trzy kubki
Oszukują od kilku miesięcy. Polują na klientów hurtowego targowiska na Rybitwach. Ani zarządca placu, ani policja nie mogą sobie z nimi poradzić. - Nie byłoby problemu, gdyby ludzie nie byli tacy chciwi - rozkładają ręce. - Niestety, jeleni nie brakuje. Oszuści są bezczelni. Potrafią wyrwać trzymane w ręku pieniądze, a nawet pobić.
Wczoraj sprawdziłem, jak działają naciągacze. Okazji do gry w trzy kubki na placu przy ul. Półłanki długo szukać nie musiałem. Ledwie przekroczyłem bramę, jak spod ziemi wyrosło przede mną kartonowe pudło. Po jednej jego stronie starszy mężczyzna rozkładał szybko i składał trzy gumowe kółka. Po drugiej - młodzieniec z zainteresowaniem śledził jego ruchy. Nagle młody podniósł jedno z kółek i mi je podał.
- Niech pan potrzyma, bo on je znowu podmieni - rzucił. Potem wręczył staremu 100 zł i odwrócił krążek. Z satysfakcją obejrzał pomarańczowy spód.
- Wygrał pan - przyznał starszy i wręczył grającemu 200 zł. Ten jednak nie wydawał się usatysfakcjonowany. - A kasa tego pana? - tu wskazał na mnie.
- O przepraszam - stary wręczył mi bez gadania 100 zł. Odejść z pieniędzmi jednak nie pozwolił. - Gdzie jest forsa, którą pan postawił?
- No dalej, niech mu pan pokaże stówę - do rozmowy włączył się ,wygrany". - Będzie pan mógł zatrzymać tę drugą.
Pomny ostrzeżeń Czytelników, pieniędzy nie wyjmowałem.
- Trudno! Nic pan nie zarobił - stary wyrwał mi darowaną przed chwilą setkę.
Młody nie dawał jednak za wygraną. - Nawet 50 złotych pan nie ma? - dopytywał się z nadzieją. Gdy odparłem, że nie, przestał wreszcie udawć gracza.
- To spadaj frajerze - syknął niecierpliwie. Dostrzegł już kolejną ofiarę. Do pudła udającego stolik zbliżała się starsza kobieta. Krążki poszły w ruch.
Drugie podejście oszustów także okazało się nieudane, bo zdążyłem ostrzec kobietę, a ta wzięła nogi za pas. Po chwili ucieczką musiałem się salwować i ja. Wokół nagle zaroiło się od wrogo usposobionych mężczyzn. Nawet dziadek od kółek zaczął się do mnie zbliżać z wyciągniętymi rękoma i złym błyskiem w oku. Gonił mnie nawet kilka metrów, wymachując kuchennym nożem.
- Miałeś szczęście - już po wszystkim skwitowała jedna ze sprzedawczyń na placu. - Raz udało im się dorwać takiego, który kablował. Stłukli go na kwaśne jabłko. Pobity - jeden z preclarzy - nie poskarżył się policji. Nie chciał komplikować sobie życia.
Okazuje się, że przy kartonowym stoliku stoi na wabia zawsze tylko dwóch, trzech członków szajki. Kolejnych dziesięciu rozstawionych jest w okolicy. Ostrzegają grających przed policją, a w razie czego wkraczają do akcji.
- Potrafią usadzić niesfornego klienta bardzo szybko - mówi nasza informatorka. - Sama byłam taka głupia, że raz zagrałam. Straciłam 400 zł. Dwie setki jeden z tej bandy wyrwał mi wprost z ręki. Inni stwierdzili, że to jakiś kieszonkowiec. A potem razem z nim poszli na piwo.
Dlaczego zarządcy targowiska nie wyrzucą oszustów? - Bo się nie dają - z rozbrajającą szczerością wyznaje Marek Sieklacki, zastępca kierownika placu. - Nawet jak ich wyprosimy, to wracają. A nim przyjedzie wezwana policja, znikają bez śladu. Często natomiast ostrzegamy klientów przed oszustami przez megafon.
Konrad Pawłowski