Jak ogarek
Takie młode chłopaki i zginęli w taki straszny sposób! Spłonęli jak ogarek! - płacze brat właścicielki domu w Białce Tatrzańskiej, w którym wczoraj o świcie spłonęli dwaj 17-letni mieszkańcy Krakowa. - Dla naszej rodziny to tragedia! Będą z tego sądy i same kłopoty! A straty? Pójdą pewnie w miliony. W środku były jakie tylko maszyny, pełno budulca na dom, blacha na dach, stemple, belki. Wszystko zmarnowane.
Po drewnianej góralskiej chałupie i przylegającym do niej budynku gospodarczym wiele nie zostało.
Białczanie, którzy mieszkają po sąsiedzku, mówią, że dom stanął w ogniu w mgnieniu oka. Że nie było co tam ratować. Drewniane bele płonęły jak pochodnie. I że to prawdziwy cud, iż jeden z chłopaków, Michał, zdążył wyskoczyć oknem. Dwaj jego koledzy, niestety, zostali.
Michała P. z Krakowa tu na Kaniówce znali wszyscy. Jeszcze jako mały chłopak z rodzicami przyjeżdżał na wczasy do Białki. Tego roku wybrał się tu z trzema swymi kolegami.
- Mieli spać pod namiotami, ale jego matka zadzwoniła i prosiła właścicielkę, by ich ulokować w niezamieszkałym domu obok jej pensjonatu, bo noce są zbyt zimne, żeby spać w namiocie - opowiada sąsiadka.
Mieszkańcy Białki mówią, że wiedzieli tych czterech chłopaków dzień przed tragedią, w sklepie, jak kupowali alkohol. Potwierdza to rzecznik policji w Zakopanem. - 17-latkowie byli w Białce już od kilku dni. Wczoraj od samego rana plątali się po wsi, wypili piwo, kupili wódkę, potem zjedli obiad - relacjonuje Jan Szymański, rzecznik KPP Zakopane.
Na kwaterę wrócili w środku nocy. Urządzili sobie małą imprezę z alkoholem i świeczkami. I prawdopodobnie od świec wybuchł pożar.
- Ci dwaj, co nie żyją: Michał G. i Bartek K., pili najwięcej. Zasnęli, tak zresztą jak trzeci z nich, który jako jedyny był trzeźwy. Czwarty chłopak, u którego badania alkomatem wykazały 0,7 promila we krwi, nie spał. Poszedł przejść się po Białce - tłumaczy rzecznik. - Ten trzeźwy chłopak obudził się i zobaczył ogień. Wybiegł z domu i poleciał po kolegę. Kilka razy wpadali do płonącej chałupy, ale gęsty dym utrudniał im dotarcie do śpiących kolegów. Potem zawiadomili właścicielkę, że się pali.
Zbiegli się ludzie, przyjechała straż z Białki. - Nasi strażacy nie mogli wejść do środka, bo nie mają na wyposażeniu butli z tlenem. Dopiero jak przyjechali strażacy z Zakopanego, ze sprzętem, weszli. Ale wtedy już było za późno - mówi mieszkaniec Białki, który przybiegł jako jeden z pierwszych na miejsce tragedii. - Gdy przyleciałem tu, ci dwaj chłopcy latali wkoło domu, nie wiedzieli co robić. Byli w szoku. Próbowali wyciągać wodę ze studni i gasić, próbowali wejść do środka. Ale ogień się rozprzestrzeniał. Gdy przybyła straż, zaczęli krzyczeć, że wewnątrz są ich koledzy, żeby ich ratować. Ale jak strażacy dotarli do pokoi, w których spali chłopcy, nie było już co ratować. Jednego wynieśli jeszcze płonącego, drugi był już cały zwęglony.
Dwaj pozostali przy życiu nastolatkowie jeszcze wczoraj rano zostali przesłuchani przez zakopiańską policję. W szpitalu - po udzieleniu pomocy jednemu z nich, który miał niewielkie poparzenia na twarzy i skaleczenia od szyby - na polecenie prokuratury przeprowadzono 17-latkom badania krwi na zawartość alkoholu i narkotyków.
- Nie wykluczamy, że w grę wchodziły i narkotyki. Ale wyniki badań będą znane dopiero za miesiąc - wyjaśnia insp. Szymański.