Jacek święty
Jacek Kuroń zmarł w dniu, w którym Kościół czci św. Brata Alberta. I choć nie sposób dowieść, że ta zbieżność nie jest przypadkowa, jest ona tak wymowna, że trudno jej nie odnotować - pisze ks. Adam Boniecki w "Tygodniku Powszechnym".
Ojciec przekazał Jackowi przekonanie, że jego miejsce jest zawsze po stronie słabszych. Temu przekonaniu był przez całe życie wierny. Więcej, w jednym z wywiadów telewizyjnych wyznał, że na co dzień w życiu kierował się wyzwaniem Ewangelii. I dodał: “to jest trudne”. Zdumiewające było - zwrócił na to uwagę Marek Edelman - że z biegiem lat nie zmienił się stosunek Jacka do człowieka. On wierzył w człowieka. Ludzie odpłacali mu wiarą w niego. Długo po wycofaniu się z czynnego życia publicznego zajmował najwyższe miejsca w rankingach wiarygodności polityków. Niewątpliwie to on był wielkim architektem polskich przemian. Nie przypadkiem jego akta w archiwach służb bezpieczeństwa obejmują 80 tomów. Ale nawet 80 tomów akt z inwigilacji, szykany i więzienie nie pomogły. Jacka złamać się nie dało.
Pierwszy raz o Jacku Kuroniu usłyszałem w 1965 roku. Bezsilną wściekłość ówczesnych władz na niego i Karola Modzelewskiego odbierałem jako sygnał początku nowej epoki. To była inna jakość: wielkie przełamanie bariery strachu. Dalszym ciągiem tego, już na znacznie większą skalę, było powstanie i działalność Komitetu Obrony Robotników.
Nie pamiętam, kiedy pierwszy raz spotkałem Jacka. Mam poczucie, że znałem go od zawsze. Jacek nie celebrował pierwszych spotkań, natychmiast przechodził ad medias res. Od razu, od pierwszych słów byliśmy po imieniu i było to w jego przypadku całkowicie naturalne.
A oto spotkanie z Jackiem, które najbardziej utkwiło mi w pamięci - wspomina ks. Boniecki: "przyszli do mnie ludzie z krakowskiego Studenckiego Komitetu Solidarności, opozycyjnego ruchu młodzieżowego, z prośbą, bym pojechał do Warszawy i przekazał Jackowi jakieś informacje. Już o zmroku zadzwoniłem do mieszkania w bloku przy Mickiewicza 27. Otworzył Jacek. Był blady i wyraźnie przejęty. Zamiast powitania powiedział: - W tej chwili umarła moja mama.
Nie wiedziałem, co robić. Czy w takim momencie przekazywać mu te komunikaty? Milczałem. Zaprosił mnie do pokoju, z uwagą wysłuchał wszystkiego, podjął decyzje, odpowiedział na pytania. Był całkowicie pochłonięty tym, o czym mu mówiłem. Kiedy skończyliśmy, stwierdził: - Teraz chodźmy do mamy. Długo staliśmy przy łóżku zmarłej. Jacek szepnął: - Był ksiądz, mama była bardzo religijna. Wyszedłem z poczuciem niestosowności wtargnięcia w tym momencie ze sprawami publicznymi. I z uczuciem podziwu. Kiedy z nim rozmawiałem, Jacek był całkowicie pochłonięty sprawami, które przywiozłem, za chwilę był znów całym sobą przy zmarłej matce".
Często mówił: nie jestem człowiekiem wierzącym. Tłumaczył: nie stać mnie na akt wiary w osobowego Boga. Rozmowy z Jackiem na tematy wiary bywały trudne. Nie słyszałem, by określał się mianem “agnostyka”. Kiedy szukam w pamięci odpowiedzi na pytanie, za kogo się uważał, nieodparcie przychodzi mi na myśl, że “za człowieka, który szuka”. Choć mawiał: nie ma we mnie takiej wiary i takiego poszukiwania. Bóg chrześcijan jest dla mnie Bogiem ludzi, których kocham.
Seweryn Blumsztajn, wspominając Jacka, użył określenia “święty”. Podzielam jego przekonanie - pisze ks. Boniecki. Bo świętość jest ponad wszelkie schematy. W bezlitosnej uczciwości wobec siebie Jacek nie mógł deklarować czegoś, o czym nie był przekonany. Ale nie przypadkiem to, co mówił i pisał o religii, o wierze i niewierze (np. w esejach “Zło, które czynię” i “Chrześcijanie bez Boga”) jest niesłychanie przenikliwe i zmusza ludzi, deklarujących się jako wierzący, do gruntownej rewizji własnej wiary.
Odejście Jacka Kuronia to straszliwa strata. Był człowiekiem tak wiarygodnym, że jeśli się w coś angażował, można było spokojnie mu zaufać. Równocześnie nie kreował siebie na moralny autorytet, ba: przyznawał się do licznych pomyłek. A przecież był autorytetem.
Trudno sobie wyobrazić, jak by się potoczyły sprawy Polski bez Jacka Kuronia. Dlatego dziękujemy Opatrzności, że w trudnych naszych czasach był z nami - pisze na koniec artykułu ks. Boniecki.