PolskaFilipek żył cztery miesiące

Filipek żył cztery miesiące

Filip, syn Katarzyny Żelaźnickiej z Dąbrowy Górniczej, urodził się z sercem po prawej stronie klatki piersiowej, ubytkiem przegrody międzyprzedsionkowej serca, zwężeniem i nieprawidłowym spływem żył płucnych uchodzących do zatoki wieńcowej, nadciśnieniem płucnym. Nie miał też jednego płuca.

Filipek żył cztery miesiące

18.11.2005 | aktual.: 18.11.2005 09:58

Dziecko żyło cztery miesiące. Lekarze z Miejskiego Szpitala nr 2 w Sosnowcu wielokrotnie przeprowadzali badania USG płodu, ale nie zauważyli wrodzonej, zagrażającej życiu dziecka wady serca. Jeszcze dzień przed porodem zapewniali panią Katarzynę, że urodzi zdrowego syna. Na wypisie szpitalnym czytamy, że „wykonane badania stwierdziły dobrostan płodu”, podczas gdy w dniu wypisu Filip przebywał już w Śląskim Centrum Chorób Serca w Zabrzu.

Chłopczyk zmarł 24 października.

– Dwa lata temu lekarz z tego samego sosnowieckiego szpitala, u którego leczyłam się prywatnie, nie rozpoznał, że od miesiąca noszę martwy płód – opowiada pani Katarzyna. – Wtedy nie interweniowaliśmy nigdzie, bo nasze dziecko jeszcze się nie urodziło, płód miał trzy miesiące. Ale teraz, kiedy nasz syn był już na świecie, gaworzył, kiedy nosiliśmy go na rękach... – dodaje łamiącym się głosem mama Filipa.

– Nie zostawimy tak tej sprawy – zapewnia Damian Żelaźnicki, ojciec zmarłego dziecka. – Chcemy ostrzec rodziców, którzy czekają na narodziny dzieci i wierzą diagnozom lekarzy wykonujących badania.

Żelaźniccy zarzucają lekarzom błąd w sztuce. Mają zamiar skierować wnioski do rzecznika odpowiedzialności zawodowej o wszczęcie postępowania przeciwko tym, którzy wykonywali badania. Wystąpią też do sądu przeciw Miejskiemu Szpitalowi nr 2 w Sosnowcu i Niepublicznemu Zakładowi Opieki Zdrowotnej „Medyk” s.c. w Sosnowcu, do którego pani Katarzyna, będąc w ciąży, chodziła na kontrole lekarskie.

Katarzyna Żelaźnicka chodziła na kontrole lekarskie do Niepublicznego Zakładu Opieki Zdrowotnej „Medyk” S. C. w Sosnowcu, gdzie była pod opieką dr Ewy Szulińskiej. Nie mogliśmy się skontaktować z lekarką – w „Medyku” usłyszeliśmy, że doktor Szulińska wyjechała z kraju. Na badanie ultrasonograficzne płodu Szulińska kierowała pacjentkę do poradni dla kobiet w Szpitalu Miejskim nr 2 w Sosnowcu. Pani Katarzyna sześć razy została poddana USG, w tym także na dzień przed porodem, 15 czerwca. Badania nie wykazały żadnych nieprawidłowości w rozwoju płodu.

– W dniu porodu zbadano też tętno dziecka. Było bardzo wysokie, wynosiło ponad 200. Wtedy pielęgniarki stwierdziły, że aparat do mierzenia tętna chyba jest zepsuty – wspomina Żelaźnicka. Zaraz po narodzinach Filip trafił do inkubatora, bo miał problemy z oddychaniem. – Powiedziano mi wtedy, że widocznie zachłysnął się wodami płodowymi. Zostałam wypisana do domu – opowiada matka Filipa.

Dopiero kilka godzin po porodzie lekarze z oddziału noworodkowego zauważyli, że dziecko ma serce po prawej stronie.

Filip został natychmiast przewieziony do Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu. Tam rozpoznano u niego wrodzoną, skomplikowaną wadę serca. Po miesiącu chłopczyk został wypisany do domu.

– Lekarze powiedzieli, że jeżeli przeżyje rok, to może będzie dla niego szansa – mówi matka Filipa. Ale jego stan pogarszał się. Chłopczyk znowu trafił do szpitala. Zmarł w trakcie kolejnego zabiegu cewnikowania.

Profesor Jacek Białkowski, kierownik Kliniki Wrodzonych Wad Serca i Kardiologii Dziecięcej w Śląskim Centrum Chorób Serca, przyznaje, że z taką wadą serca, z jaką urodził się Filip, lekarze mają do czynienia bardzo rzadko. – Długo zastanawialiśmy się, jak temu chłopcu pomóc. Operacja w przypadku tak małego dziecka była niemożliwa. Gdyby urosło, moglibyśmy się zastanowić nad interwencją chirurgiczną. O przeszczepie nie mogło być mowy, bo dawcą musiałby być ktoś, kto ma serce też po prawej stronie – mówi prof. Białkowski.

Przyznaje też, że taka wada serca, dająca małe szanse na przeżycie, mogłaby być przesłanką do przerwania ciąży: – Warunkiem jednak byłoby zlecenia wykonania do szesnastego tygodnia ciąży badania echokardiograficznego płodu. Ginekolog mógłby wykryć nieprawidłowości w rozwoju płodu i skierować kobietę na specjalistyczne badania.

Szpital w Sosnowcu, w którym wykonano badania USG, ma na swoje usprawiedliwienie jedno: brak odpowiednich możliwości diagnostycznych. – Niestety mamy sprzęt takiej jakości, że nie jest on w stanie wykryć wad serca – mówi dr Maciej Ornowski, ordynator Oddziału Ginekologiczno-Położniczego. – Możemy ocenić wielkość i lokalizację płodu, wady główki, kręgosłupa, kończyn. Wad serca bez aparatu z Dopplerem nie wykryjemy.

– Ale mnie jako pacjenta nie obchodzi to, że szpital nie ma dobrego sprzętu! Moja żona za to badanie płaciła każdorazowo 20 złotych. Lekarz mógł jej powiedzieć, że taki aparat nie wykryje wszystkich potencjalnych wad – zauważa Damian Żelaźnicki.

Podobnego zdania jest Aleksander Stuglik, radca prawny, którego Żeleźniccy poprosili o pomoc: – Lekarz nie powinien stwierdzać jednoznacznie dobrostanu płodu, skoro nie dysponował sprzętem odpowiednim do diagnozy.

Pani Katarzyna przyznaje, że gdyby wcześniej wiedziała o wadzie serca, która nie daje szans na przeżycie, zdecydowałaby się na przerwanie ciąży. By później nie cierpieć.

Jeszcze gdy Filip żył, radca Stuglik wystosował w imieniu Żeleźnickich do sosnowieckiego szpitala i NZOP Medyk przedsądowe wezwanie do zapłaty. Domagał się zadośćuczynienia, odszkodowania i renty dla dziecka. Bezskutecznie. Wkrótce Żelaźniccy wniosą pozew do sądu.

Katarzyna Wolnik

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)