Embargo - efekt prowokacji
Rosjanie od roku blokują eksport polskiego
mięsa i oskarżają nas o fałszowanie dokumentów weterynaryjnych.
Ale jak ustalił "Dziennik", fałszywki nie zostały sfabrykowane w
Polsce, ale na Wschodzie. Na podrobionych dokumentach nie ma nawet
polskich liter, są za to rusycyzmy.
W jednym z zakwestionowanych przez Rosjan dokumentów zamiast słowa "weterynarii" napisano "weterinarii". Papiery dotyczyły dużej partii mięsa z fabryki w Jarosławiu. Jednak z ustaleń polskiej prokuratury wynika, że fabryka w ogóle nie wysyłała takiego transportu do Rosji. Firmy, które miały odbierać towar, były rejestrowane w Moskwie na podstawionych ludzi, jeden z nich jest wiceszefem ochrony w podmoskiewskim przedszkolu i nie ma pojęcia, czym zajmuje się zarejestrowana w jego mieszkaniu spółka.
Według "Dziennika", ponad roczne śledztwo tarnowskiej prokuratury dowodzi, że oszustwo, które sprowokowało rosyjskie embargo, dokonane zostało poza naszym krajem. Na podrobionych blankietach nie występują nawet polskie litery: ł, ó, ź, ż. Fałszerz korzystał z komputerowego edytora, w którym nie ma takich czcionek.
Nasza prokuratura musiała korzystać z pomocy wywiadowni gospodarczej, bo Rosjanie nie kwapili się z udzieleniem pomocy prawnej. Pomogli za to Litwini i to oni dostarczyli koronny dowód na to, że papiery sfałszowano na Wschodzie. Odnaleźli ludzi i dokumenty świadczące o tym, że dane wykorzystane do fałszerstwa pochodziły z zupełnie innej transakcji dokonanej bez udziału Polaków.
Teraz nasi prokuratorzy chcą wysłać wyniki swojego dochodzenia do Moskwy. Chodzi o to, by Rosjanie szukali fałszerzy u siebie - podkreśla "Dziennik". (PAP)