Elektryzująca intryga z finałem w prokuraturze
"Chcieli mnie zabić" - mówi jeden z polskich parlamentarzystów, którego dotyczyło pismo, rozesłane do mediów. Ze skanu dokumentu wynikało, że polityk był w przeszłości skazany za seks z nieletnią. Ta historia mogła mieć naprawdę przykry finał, zarówno dla polityka, jak i dla dziennikarzy.
13.01.2014 | aktual.: 14.01.2014 09:13
Taka informacja trafiła do dziennikarzy m.in. "Wprost", "Rzeczpospolitej", "Newsweeka", do WP.PL również. Dziennikarze byli podekscytowani, że mają w swoich rękach prawdziwą bombę. Prawie się nabrali. Przed błyskawiczną publikacją być może powstrzymał ich fakt, że sprawa miała miejsce pod koniec lat 70, więc uległa zatarciu.
Tajemniczy skan wyroku wygląda bardzo wiarygodnie. Stara czcionka rodem z lat 70., pieczątka sądu, podpisy - wszystko na miejscu. W treści prawdziwa "gratka". Polityk oskarżony o utrzymywanie stosunków płciowych z osobą, która nie ukończyła 15 roku życia. "Winny przestępstwa" - czytamy w piśmie. Kara to dwa lata pozbawienia wolności w zawieszeniu na trzy - i grzywna. - To była próba zabójstwa medialnego, mogłem być dobrym surowcem tego biznesu - mówi polityk, wokół którego toczy się cała intryga.
Dziś oddycha z ulgą, ale jeszcze dwa dni temu obawiał się, czy nie dostanie zawału. - Chciano mnie zabić. Kto to zrobił? - pyta. Nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że ten dokument został spreparowany. W sądzie pod sygnaturą rzekomego wyroku istnieje zupełnie inna sprawa dotycząca innej osoby. Wiadomo również, że gdyby sprawę nagłośniono, to polityk byłby skończony, pomimo że sprawa nie ma z nim żadnego związku.
Polityk skierował sprawę do prokuratury. Ma nadzieję, że wytropią tego, kto to zrobił. Pełnomocnik parlamentarzysty przypuszcza, że całą intrygę uknuł inny polityk, który zlecił wykonanie zadania pewnemu dziennikarzowi. Ten zorientował się jednak, że dowody są spreparowane, ale chcąc niejako wywiązać się z zobowiązania, pocztą pantoflową rozesłał fałszywkę wśród kolegów po fachu, "a nuż któryś się skusi". Nikt się nie skusił, ale to nie oznacza, że nie będzie ofiar. Jak zapowiada mecenas, dziennikarz "zleceniobiorca" jest znany, więc wyjdzie na jaw również, kto był "zleceniodawcą". A wtedy napiszemy o sprawie ponownie.
Dominika Leonowicz, Wirtualna Polska