Dzieci wychowywane zza granicy
Żeby nie umrzeć z głodu i wykarmić swoje dzieciaki rodzice Kasi, Natalii i Grzesia wyjechali za chlebem do Belgii. Dzieci zostały w Polsce i świetnie sobie radzą same.
30.03.2004 07:27
Kasia (17 l.), Natalia (16 l.) i Grześ (11 l.) mieszkają w Siemiatyczach. To nie jest zwykłe podlaskie miasteczko. Słynie ono z tego, że jego mieszkańcy masowo wyjeżdżają na saksy. No cóż, w kraju jest gigantyczne bezrobocie. Dlatego mówią o sobie, że dzielą się na tych, którzy byli w Belgii, są w Belgii, albo będą w Belgii. Rodziców dzieci - Helenę G. (39 l.) i Mikołaja G. (40 l.) - straszna bieda 10 lat temu zmusiła do wyjazdu do Belgii. Za chlebem. Cały czas harują "na czarno". Teraz wpadają do Polski dwa-trzy razy w roku. Przez te wszystkie lata rodzice doglądali dzieci przez telefon Rodzeństwo musi wychowywać się więc same. I daje sobie radę!
Dzieciaki na zmianę piorą swoje rzeczy. Same je prasują, a jak trzeba, to i zacerują dziurawe spodnie. Mają też rozpisane dyżury, kto kiedy sprząta, ale z tym porządkiem bywa różnie. Dziewczyny przeżyły szybki kurs dojrzewania. Wiedzą, że muszą się opiekować młodszym bratem. Przytulić, kiedy potrzebuje. Czasem nakrzyczeć.
"Ojcem dla mnie jest Natalia, ona mnie częściej gani" - żartuje Grzesiek. "Kasia jest jak mama" - bardziej wyrozumiała. Rodzeństwo nie ma złudzeń. Nie spodziewa się rychłego powrotu matki. "Po co miałaby wracać" - pyta Kasia. "Żeby zostać bezrobotną?
Nie żyje im się źle. Rodzice regularnie przysyłają pieniądze, a dzieciaki chodzą na zakupy. Wiedzą doskonale, co mają kupić. Mimo swojego młodego wieku są jak dorośli Przed rokiem pojawiła się w ich domu "ciocia". "Nazywają mnie tak na moją prośbę" - tłumaczy pani Maria (56 l.), sąsiadka. "Ja tylko im gotuję, doglądam domu".
Ale pani Maria wpłynęła też na dyscyplinę dzieciaków, które w pewnym momencie się tak rozpuściły, że musiała interweniować policja. "Dostaliśmy sygnał, że nie mają właściwej opieki" - wspomina Bogusław Toczko (48 l.), komendant powiatowy policji. "Odwiedziliśmy je. W mieszkaniu bałagan. Brudne naczynia, ubrania, na podłodze porozkładane sztangi i ciężarki. Oni tam urządzili siłownię i nie wiadomo co jeszcze..."
Policjanci ostrzegli matkę, że jeśli ktoś się dziećmi nie zajmie, zabiorą je do Pogotowia Opiekuńczego. "To nas otrzeźwiło" - zwierza się Natalia. "Mama przyjechała, poukładała nam w głowach. Cała trójka wzięła się w garść. W domu porządek, w szkole - dobre stopnie." Kasia myśli już o studiach.
Z panią Heleną udało się nam skontaktować w Belgii. Bardzo tęskni za dziećmi. "Na początku płakałam codziennie" - wspomina. "Potem stałam się twardsza, inaczej musiałabym wrócić do Siemiatycz. A ja nie mam wyjścia. Muszę tu tyrać. W Polsce czekałoby mnie bezrobocie i bieda. Mnie i moim dzieciom pozostała tylko Bruksela. Poczekam, aż dzieci skończą szkoły i zabiorę je do siebie. W Siemiatyczach nie ma dla nas przyszłości."
Jan Nielipiński