PolskaDzieci gwarancją dostatku?

Dzieci gwarancją dostatku?

Nic tak nie pobudza gospodarki jak zdrowa i normalna rodzina. Tymczasem rząd i politycy odpowiedzialni za polską ekonomię robią wszystko, by zniechęcić do posiadania dzieci.

Dzieci gwarancją dostatku?
Źródło zdjęć: © GN | Małgorzata Wrona-Morawska

30.06.2005 | aktual.: 30.06.2005 15:49

W Polsce pokutuje przekonanie, że to państwo lub – w innej wersji – podatnicy dopłacają do cudzych dzieci. W oficjalnych statystykach pełno jest danych o wydatkach budżetowych na dzieci. Tyle że nie sposób stwierdzić, które z wydatków ponoszonych przez rząd rzeczywiście trafiają do dzieci, a które do dorosłych. Co roku z kasy państwa i samorządów na różne wydatki związane z wychowaniem, edukacją i pomocą dzieciom przeznacza się około 45 mld zł.

Dziecko jak Maybach

Pamiętajmy jednak, że dzieci kosztują przede wszystkim rodziców. Rodzice przecież muszą (i chcą) swoje potomstwo wykarmić, ubrać, wyleczyć, gdy jest chore, i na ogół również wykształcić. Sami płacą podatki, które nie uwzględniają tego, ile osób trzeba utrzymać z pensji. Jeśli więc nie starcza jednej pensji i podejmą pracę na drugim etacie, zapłacą po prostu większy podatek. Coraz częściej bywa, że brakuje czasu dla malucha. A i tak ostatecznie wypruwamy żyły dla… fiskusa.

Przed rokiem dziennik "Rzeczpospolita" wyliczył, że zaspokojenie wszystkich potrzeb dziecka od urodzenia do ukończenia dwudziestego roku życia kosztuje rodziców w sumie aż 510 tysięcy złotych. Tyle, co luksusowy Maybach! W wersji oszczędnej – bez niani, prywatnego przedszkola, szkoły, języków, instrumentów itd. – "zaledwie" 280 tysięcy. Minimalne potrzeby wychowawcze pochłoną i tak 160 tysięcy złotych.

Podobno Belgowie mawiają: „Jedno dziecko – jeden dom”. Najpierw wypada więc przypomnieć kilka oczywistości. Po pierwsze, rodzice poświęcają na wychowanie dzieci znaczną część swoich dochodów. Coraz częściej spotyka się takich, którzy kilka lat oszczędzają, zanim będzie ich stać na potomka. Po wtóre, obecność dzieci ma zasadniczy wpływ na niemal wszystkie decyzje podejmowane przez gospodarstwo domowe. Pod kątem dzieci wybiera się mieszkanie, kupuje takie a nie inne towary, ubezpieczenia, samochód, a nawet wybiera pracę.

Podatek za potomstwo

Jako rodzina podatek płacimy, kupując jedzenie (to VAT, który wynosi 7 lub 22%), ubrania i zabawki (22%), zużywając wodę, prąd, gaz (VAT, a do tego akcyza). Jeśli rodzina ma samochód, to oddaje państwu jeszcze więcej. Dodajmy do tego tak drobne szaleństwa jak kino z dziećmi, lody albo wycieczkę do zoo, a ponadto basen, język obcy, zajęcia umuzykalniające, a okaże się, że nic tak nie pobudza gospodarki jak zdrowa i normalna rodzina.

Podatki pośrednie (doliczane do cen towarów i usług) przynoszą budżetowi państwa dwie trzecie dochodów. Obciążają one konsumpcję, więc dla rodzin tym są dotkliwsze, im więcej się kupuje. A cztero-,pięcioosobowe gospodarstwo domowe ma spore potrzeby. I to głównie wśród dóbr podstawowych, które zasadniczo obciążone są 22% stawką VAT. Marzy mi się dziecko

– Ciągnę półtora etatu, od rodziny dostajemy dla małej częściej ubrania niż zabawki – zwierza się uczestniczka internetowego forum dyskusyjnego f.kafeteria.pl. Młodzi rodzice dzielą się tam swoimi codziennymi troskami i osiągnięciami w utrzymaniu rodziny. Niełatwo przeżyć za 1600 zł z dwójką dzieci w wieku szkolnym. – Żeby mieć kosmetyki dla siebie i męża zostałam konsultantką Avonu. Z każdego sprzedanego towaru zostawiam sobie 5% i dzięki temu mam na swoje szampony, balsam, krem czy płyn do kąpieli. Wyprzedałam książki ze studiów i inne, plus ubrania. Prasy nie kupujemy, babskie pisma pożyczam od koleżanek, książkę kupuję raz w roku. Jesteśmy po ślubie 3 lata, w kinie byliśmy raz! I raz na koncercie, bo dostaliśmy darmowe bilety – opisuje swoje rodzinne „przygody” jedna z uczestniczek forum. – Ubrania kupujemy zazwyczaj w szmateksach, dla młodego dostajemy po starszych kuzynach, gdy mały wyrośnie, przekazujemy dalej – dodaje inna bywalczyni f.kafeterii.pl. – Mamy tylko moją mamę, więc nie możemy liczyć na
niczyją pomoc materialną, ale już sama jej gotowość do bycia przy dziecku w czasie choroby jest sporą pomocą i oszczędnością. W tym roku wyjechaliśmy tylko na kilka dni – resztę urlopu spędziliśmy na działce ciotki. Z niektórych rzeczy moglibyśmy zrezygnować: sport, letnie grille, jakieś spotkanie ze znajomymi. Ale trzeba mieć przecież coś z życia. W dodatku marzy mi się drugie dziecko. Tylko nie wiem, czy wytrzyma to nasz budżet domowy.

Bez dopłat

Błąd polega więc na tym, że budując system zależności społecznych, określanych jako społeczeństwo socjalnego bezpieczeństwa, pominięto fakt, że dzieci są w nim inwestycją gwarantującą w ogóle jego funkcjonowanie. I to wcale nie dlatego, iż w niedalekiej przyszłości będą one pracować na starsze pokolenie, ale ponieważ już teraz napędzają gospodarkę. Gdyby przyjąć sposób myślenia wrogów dzieci, należałoby zapytać: nie chcecie dopłacać do dzieci? OK, przestańcie więc domagać się, bym dopłacał do ZUS, KRUS, NFZ, na zasiłki dla bezrobotnych, na nierentowne przedsiębiorstwa dotowane z budżetu, na partie polityczne itd.

Niewielu ekonomistów myśli o rodzinie jak o gospodarstwie domowym (choć wszyscy uczą się tego już na pierwszym roku studiów). W pewnym uproszczeniu można powiedzieć, że gospodarstwo domowe jest podstawowym elementem gospodarki narodowej. Członkowie rodziny dzielą się dochodami, wspólnie dokonują wydatków. A ojciec i matka zarabiają także na kilka innych osób. Z punktu widzenia budżetu państwa ma to niewielkie znaczenie. Chodzi przecież o to, by skasować obywateli na jak największą sumkę.

Coraz częściej rodzinom nie starcza z jednej, a nawet dwóch pensji. Jedno z rodziców bierze więc drugi etat. Powiększa dochód rodziny, ale płaci jeszcze większy podatek. Wchodzi bowiem w wyższy próg podatkowy! Tak oto progresywny system odbiera resztki nadziei wypruwającym żyły małżonkom.

Taki system dyskryminuje rodzinę podwójnie. Rodzice, którzy poświęcają coraz więcej czasu i sił na pracę, mają go coraz mniej dla dzieci. Nieraz – z powodu pracy – muszą zapewnić im opiekę niani albo w przedszkolu czy świetlicy. To też kosztuje. A jeśli opiekunka do dziecka ma być zatrudniona legalnie, nawet praca staje się luksusem, rodzajem filantropijnego poświęcenia dla nienasyconej skarbówki. Efekty? Wychowanie dzieci o wiele częściej jest równoznaczne z niskim poziomem materialnym. Według ostatnich danych Głównego Urzędu Statystycznego, ponad 50% dzieci żyje i dorasta w ubóstwie. Nie dlatego, że rodzic gorzej pracuje albo mniej zarabia. Przede wszystkim dlatego, że owoc jego pracy w znacznie większym stopniu jest mu odbierany przez państwo.

Rok temu GUS alarmował, że z powodu biedy co trzecia rodzina musiała ograniczyć wydatki na edukację dzieci. Oszczędza się nawet na obiadach. Od 1997 roku coraz mniej rodziców stać na płatne zajęcia dodatkowe. Fikcją są również bezpłatne studia. Student potrzebuje co miesiąc około 800 złotych. Kosztuje nie tylko akademik czy stancja, ale jedzenie, książki, bilety, karta biblioteczna.

Konieczny luksus

Dochodzimy tu do smutnego wniosku, że polskie prawo podatkowe traktuje dziecko jak luksusową konsumpcję. To zresztą nie dziwi, bo dla kolejnych ministrów finansów obywatele są przede wszystkim podatnikami, których jedynym zadaniem i sensem istnienia jest finansowanie coraz większych wydatków budżetowych. Stąd coraz częstsze opóźnianie decyzji o dziecku. Skoro dla fiskusa jest ono bowiem jedynie okazją do przyłożenia dodatkowym podatkiem, racjonalniej jest trochę zaoszczędzić. Na czarną godzinę, kiedy rząd wymyśli jakiś nowy podatek. Co więcej, system ubezpieczeń społecznych skazuje z takim trudem wychowane dzieci na los niewolników państwowych. Gdy dorosną i rozpoczną pracę zawodową, będą finansować emerytury tych, którzy niegdyś wybrali jedynie ścieżkę rozwoju zawodowego.

Oczywisty brak umiejętności skojarzenia, że bez dzieci cały ledwo zipiący system niebawem się zawali, póki co mało kogo dziwi. Tylko że dzieci też mają swój rozum i niebawem zobaczą, jak bardzo klasa polityków używa sobie ich kosztem. Zniechęcone i rozczarowane powiedzą takiemu państwu „nie”. I pojadą szukać miejsca w bardziej przyjaznych ludziom stronach świata. I to tamte kraje będą stawały się coraz zamożniejsze, i to tamte społeczeństwa będą korzystały z owoców ich pracy.

Sebastian Musioł

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)