Dusił i okradał, teraz przeprasza
Atakował od tyłu, dusił ofiary przedramieniem do utraty przytomności, potem okradał z pieniędzy klientów wychodzących z banków. Teraz Krzysztof P. przed krakowskim sądem usłyszał wyrok 12 lat więzienia. Ma też zwrócić pokrzywdzonym zrabowane sumy.
16.08.2011 | aktual.: 16.08.2011 13:33
Wysoki, szczupły, pochodzący ze stolicy 37-latek, to mężczyzna "o więziennej twarzy", jak go potem opisała jedna z pokrzywdzonych. Coś jest na rzeczy, bo w swoim życiu mężczyzna 12 lat spędził za kratkami - odbywanie ostatniego wyroku 8 lat więzienia, m.in. za rozboje, podawanie się przed policją za brata swojej żony, zakończył w 2009 r.
Wychowywał się na warszawskiej Pradze. Jak mówił, w środowisku alkoholików, narkomanów, złodziei. Gdy zmarli rodzice, nic go już nie trzymało na miejscu. Zostawiła go żona, dwoje dzieci zabrała z sobą, wzięli rozwód.
- Wtedy postanowiłem zmienić życie, bo nie byłem z niego zadowolony. Dlatego przyjechałem z Warszawy do Krakowa - opowiadał na sali rozpraw. W styczniu 2010 r. nie mógł znaleźć pracy, urzędował w wynajętym mieszkaniu przy ul. Łódzkiej. W internecie wyszukał siedziby banków. Potem zaczął dokonywać napadów na klientów, którzy z nich pobierali gotówkę. Podglądał ile wzięli pieniędzy, śledził, gdy szli do domu, atakował na klatce schodowej, dusił. Od 6 października do 15 grudnia 2010 r. napadł w sumie na pięć starszych kobiet i jednego mężczyznę. Zrabował od 1 do 3 tys. zł. Przyznał się do winy.
- Nie zastanawiał się pan, że dusząc może zrobić komuś krzywdę - dopytywała się sędzia Małgorzata Rokosz. Oskarżony zaprzeczał.
Jedna z pokrzywdzonych, inspektor kontroli podatkowej, opisywała, że w banku na Dunajewskiego od razu zauważyła Krzysztofa P., widziała, że stał na końcu kolejki, wypłaciła ponad 1000 zł, weszła do klatki swojej kamienicy. - Mam dobry słuch, ale niczego nie usłyszałam. Nagle poczułam ręce na szyi, były takie żylaste, silne. Pomyślałam, że ktoś mnie dusi - relacjonowała na procesie.
Próbowała palcami odsunąć rękę napastnika, ale był silniejszy, nie mogła krzyczeć, zaczerpnąć powietrza jak tonący w wodzie, osunęła się na ziemię. Gdy się ocknęła, nie miała torebki, dokumentów służbowych, pieniędzy. W szpitalu podano jej kroplówkę, przesłuchano, wtedy przypomniała sobie o dziwnym kliencie banku.
Śledczy przejrzeli nagrania z kamer. Na kilku zauważyli tego samego mężczyznę, został zatrzymany po ostatnim napadzie. Policjanci rozpoznali go na ulicy. Krzysztof P. przyznał, że nie kradł, by się zabawić, roztrwonić gotówkę. Wydawał ją na spłatę długów, opłacenie mieszkania.
- Gdybym miał stałą pracę, to nigdy bym nie dokonał tych napadów - westchnął. Przepraszał pokrzywdzonych. Chciał dobrowolnie poddać się karze 6 lat więzienia, ale nie zgodził się na to prokurator. - Chyba, że uzgodnimy wyrok 8 lat - mówił oskarżyciel. Na to z kolei nie przystał Krzysztof P. Ostatecznie usłyszał surowszy wyrok - 12 lat więzienia.