Dlaczego prezydent kocha Belkę?
Jesteśmy świadkami dziwnego widowiska. Ledwie Leszek Miller zapowiedział swą dymisję i to aż na pięć tygodni naprzód, a prezydent już od poniedziałku zabiega, aby swojemu doradcy profesorowi Belce umościć jak najlepiej stanowisko premiera - pisze na łamach "Faktu" Janusz Rolicki.
Ta krzątanina pana prezydenta - oby nie przedwczesna - bo co będzie, gdy Leszek Miller znany z niekonwencjonalnego stylu, dymisji nie złoży - skłania do snucia przeróżnych scenariuszy. Po pierwsze, nasuwa się podejrzenie, że pierwszy obywatel jest mocno znudzony bezczynnością i szuka dla siebie miejsca w bieżącej polityce. Po drugie, zdumiewa upór, z jakim lansuje nie wszędzie kochanego profesora - czytamy w "Fakcie".
To wszystko jednak niechybnie dzieje się kosztem SLD, który pod batutą Janika zachowuje się jak żaba sparaliżowana widokiem węża. Wiadomo, że jeśli SLD utraci wpływ na rząd, a tak będzie w razie nominacji profesora Belki, to nigdy już nie odzyska wpływów politycznych. I poprawa sytuacji społecznej z racji wzrostu gospodarczego nie zostanie zapisana na jego konto, lecz konto Belki... czyli prezydenta - pisze publicysta "Faktu".
Prezydent nie chce premiera z SLD, bowiem najwyraźniej postawił już krzyżyk na tej partii i teraz wszystkie nadzieje lokuje w tak zwanych "borówkach". Prezydent marzy o swoim starym celu - stworzeniu obozu reformatorskiego ponad historycznymi podziałami. Do tego niezbędne jest dogadanie się Platformy z "borówkami". Aby rzecz się udała, partia Borowskiego musi mieć przynajmniej elektorat dwudziestoprocentowy. Dlatego naiwnego Janika z odtrąconym Oleksym i tymi, którzy pozostaną w strukturach Sojuszu, czeka pasmo upokorzeń. Chyba, że SLD się ocknie i wytnie prezydentowi numer, mówiąc "nie" w czasie kolejnych premierowskich przymiarek - pisze Janusz Rolicki w "Fakcie". (PAP)