Czarny dzień SLD
Główni politycy SLD z premierem na czele
mieli wczoraj bardzo zły dzień. Poranek przyniósł informację z
prasy, że w sondażach Sojusz ma już tylko 13% poparcia - tak
źle jeszcze nie było, choć od wypadku helikoptera z Leszkiem
Millerem na pokładzie i szczytu w Brukseli miało być już tylko
lepiej - pisze w "Naszym Dzienniku" Mikołaj Wójcik.
Druga wieść przyszła z prokuratury - szumnie zapowiadana jako odnowienie partii weryfikacja nie zapobiegła kolejnym aferom z udziałem polityków SLD. A ostatnia dotyczy człowieka wyjątkowego w tej partii - przewodniczącego Sojuszu na Pomorzu Jerzego Jędykiewicza. W Polsce nie jest to człowiek specjalnie znany. Niewielu pamięta, że był ostatnim wojewodą gdańskim w PRL. Nigdy nie był ministrem czy posłem - podkreśla komentator gazety.
Za to na Pomorzu był "królem". Dla SLD było to tym ważniejsze, że Wybrzeże jako kolebka "Solidarności" uchodziło za teren trudny do przetrwania. A okazało się, że Jędykiewicz, nie dość, że przetrwał, to jeszcze rozwinął skrzydła. Choć zmieniały się władze - wojewódzkie i samorządowe, nikt nie miał wątpliwości, kto tak naprawdę tam rządzi.
Dziś oglądamy koniec tego polityka i organizatora. Na swój sposób symboliczny - pokazuje bowiem degenerację tego SLD, którego nie widać: sieci niejawnych interesów, wykorzystywania stanowisk, "produkowania pieniędzy". Pewnie nigdy nie dowiemy się, ile z "wypranych" czy niezapłaconych z tytułu podatków milionów zasiliło wspólną kasę partyjną, wspomogło ludzi Jędykiewicza (np. Marka Formelę) w walce o władzę w samorządzie - stwierdza autor komentarza w "ND". (PAP)