Co grozi prezydentowi?
Podczas uroczystości związanych ze Świętem Wojska Polskiego prezydent Lech Kaczyński ochraniany był
przez dwóch funkcjonariuszy Biura Ochrony Rządu. Obaj dźwigali
czarne torby - zauważyła "Trybuna".
Dwaj goryle nie odstępowali prezydenta na krok. Nawet w trakcie uroczystej odprawy wart przed Grobem Nieznanego Żołnierza. Ale też podczas przemarszu przed kompanią honorową, a także na belwederskim dziedzińcu podczas nominacji generalskich.
Wiadomo, że głowę państwa trzeba ochraniać. Czy jednak Lechowi Kaczyńskiemu potrzebni są agenci BOR-u, kiedy przechadza się przed szeregami Kompanii Reprezentacyjnej Wojska Polskiego? - zastanawia się dziennik i przypomina, że Lech Wałęsa, podobnie potem Aleksander Kwaśniewski nie paradowali przed Wojskiem Polskim ze ścisłą ochroną osobistą.
Gazeta zapytała byłego szefa BOR Grzegorza Mozgawę, czy taka ochrona podczas państwowej uroczystości jest czymś normalnym. Nie znam kulisów. Ale nie jest naturalne, żeby była taka ochrona. Musiało się coś wydarzyć. Albo po prostu zmieniono procedury. Za moich czasów aż tak rygorystycznie stosowanych zasad ścisłej ochrony nie było - wyjaśnia.
Co agenci BOR-u mogli nieść w tajemniczych teczkach? W takiej teczce może być albo broń automatyczna, albo rozkładany w czasie zagrożenia parawan kuloodporny - wyjaśnia Mozgawa. Nie podejrzewam, że obawiają się jakiegoś zagrożenia. To pewnie zwykła profilaktyka, tylko że aż nadto wyeksponowana - ocenia rozmówca "Trybuny". (PAP)