Chaos w Londynie
(inf. własna)
Chaos, zdenerwowanie, ciche i głośniejsze przekleństwa - tak w czwartek wygląda Londyn, sparaliżowany 24-godzinnym strajkiem pracowników metra.
Od środowego wieczora związkowcy protestują przeciwko planowanej przez rząd częściowej prywatyzacji metra.
To nie do pomyślenia! Moja podróż do pracy zabrała mi 3 razy więcej czasu niż zwykle. Jeszcze wczoraj jechałem nieco ponad 20 minut. Dziś ten sam odcinek pokonywałem 1,5 godziny - powiedział korespondentowi Wirtualnej Polski jeden z mieszkańców stolicy Wielkiej Brytanii.
Większość londyńczyków tłoczy się na przystankach, część wybrała taksówki lub własne samochody, a niektórzy zdecydowali się na podróż rowerem lub na rolkach.
Nie działa nawet Piccadilly Line, która dowozi podróżnych na główne lotnisko Londynu - Heathrow.
Rzeczniczka londyńskiego metra ostrzegła w środowym Evening Standard podróżujących w stronę lotniska, aby upewnili się, czy podróż którą rozpoczęli przez 20:00 uda im się dokończyć.
Po Londynie w czwartek mają jeździć dodatkowe autobusy, zapowiedziano także częstsze kursy podmiejskiej kolejki. Służby porządkowe i policja ostrzegają przed wjeżdżaniem samochodami do samego city, w którym w wielu miejscach zabronione jest zatrzymywanie się, a co dopiero parkowanie. Policja zapowiedziała, że nie będzie pobłażała łamiącym przepisy.
Szacuje się, że wyłączenie z ruchu całego metra na 24 godziny spowoduje straty przekraczające 100 milionów funtów szterlingów, a dodatkowo nadwyręży reputację miasta, w którym o tej porze roku przebywa niezliczona rzesza turystów.
24-godzinny strajk pracowników londyńskiego metra jest najgorszym od 1926 roku, kiedy to pracownicy administracji rządowej ogłosili strajk generalny.
Z Londynu dla WP - Bartosz Buraczyński