Świat"Cela" dla polskiego robotnika

"Cela" dla polskiego robotnika

Kontrole nawet w środku nocy. Okna, których nie da się otworzyć. Przeludnione pokoje. Długie korytarze, podzielone na sektory. Kamery bacznie rejestrujące każdy kąt. Wbrew pozorom to nie opis więzienia. W takich warunkach mieszkają polscy pracownicy na obrzeżach Hagi.

"Cela" dla polskiego robotnika
Źródło zdjęć: © popolsku.eu/Ewelina Szczepaniak

29.04.2011 | aktual.: 29.04.2011 13:23

Masz pracę? To nie ma się czego bać - czytaj więcej

Hotel robotniczy znajduje się w Wateringen pod Hagą. Na pierwszy rzut oka jest całkiem przytulnie. Budynek okala z jednej strony woda, w której dwóch mężczyzn łowi ryby, przed wejściem grupka Polaków korzysta ze słonecznej soboty, jedząc przy stole.

"Gdybym miał kamerę..."

Odpowiadając na sygnały czytelników PoPolsku, postanowiliśmy sprawdzić realia życia w hotelu robotniczym, w którym na pokój mówi się "cela".

Podchodzę do dwóch dziewczyn. Na słowo "gazeta" odsuwają się i odmawiają rozmowy. Podobne trudności napotykam przy grupce młodych mężczyzn przed wejściem. Kiedy słyszą, że jestem z prasy, zapewniają, że nie ma o czym pisać. Kiedy daję się poczęstować papierosem, ich języki jednak się rozwiązują.

Robią z Polaków czarne owce i wywalają z kraju - czytaj więcej

- Gdybym miał kamerę i sfilmował, co tu się dzieje, dostałbym nagrodę dziennikarską - żartuje młody mężczyzna po mojej prawej. Jego kolega, widząc mój dyktafon, pyta: "Pani to nagrywa? A robi nam pani zdjęcia?" Zapewniam, że niczego nie nagrywam i nie fotografuję bez zgody zainteresowanych. Sytuacja na chwilę się rozluźnia.

- To jest skandal, było nas czterech w pokoju, a potem dodali piątego. Jest tak ciasno, że włazimy sobie na głowę. Miesięcznie każdy z nas płaci 400 euro. Za takie pieniądze mielibyśmy cały dom - mówi mężczyzna po mojej prawej.

Pytam, więc, dlaczego nadal tutaj mieszkają. Każdy odpowiada, że powodem jest niepewna sytuacja w pracy. - Mogę wynająć domek, ale nie wiem, czy będę miał pracę za miesiąc - dodaje kolejny mężczyzna, który przypadkiem usłyszał moje pytanie. Kiedy proszę ich o wywiad, odchodzą, tłumacząc, że spieszą się do sklepu. Na odchodne, ku mojemu zaskoczeniu, wręczają mi doniczkę z narcyzami i wazon.

Tłok, zimno i zakazy

Pod drzwiami podchodzi do mnie chwiejący się młody chłopak, w ręku trzyma puszkę z piwem. - Niech pani stąd idzie, bo ochroniarze przyjdą - ostrzega smakosz piwa. Chcąc zobaczyć, co dzieje się w środku, ryzykuję. Odwracam głowę, wtapiam się w grupkę pracowników i wchodzę do środka. Moje pierwsze wrażenie to chłód otaczających mnie ścian. Zimny kolor korytarzy, żadnych obrazków, przypomina szpitalne mury. Na ścianach wiszą komunikaty w języku polskim: zakaz picia wódki, obiekt monitorowany.

Na parterze znajduje się sala spotkań, nazywana kantyną. Pośrodku stoją rzędy krzeseł i dwa stoły bilardowe. Mój "przewodnik" z piwem nagle ginie, a ja wyruszam na dalsze poszukiwania.

W sobotnie popołudnie na korytarzach jest bardzo tłoczno. Większość mieszkańców wraca z pracy lub udaje się na zakupy. Ku mojemu zdziwieniu prawie każdy trzyma w ręku kwiaty, większość pracuje w ogrodnictwie. Mieszkańcy hotelu to przeważnie młodzi mężczyźni, kobiety są mniejszością. Mijający się na korytarzach nie rozmawiają ze sobą, w hotelu panuje ścisły podział na grupy. Jeżeli ktoś przyjechał do Holandii ze znajomymi, to właśnie ich się trzyma, a pozostałych omija z daleka. Czuć atmosferę nieufności. - Każdy pilnuje tutaj swoich spraw - mówi Damian z Karpacza. - Jak jesteś ze znajomymi, to się z nimi trzymasz - dodaje. Pytam o miłość - czy ludzie w hotelu się zakochują. - O pewnie, miłość to tu jest cały czas - śmieje się Damian, ale mam wrażenie, że mówimy o zupełnie innych rzeczach.

Kolega Damiana utwierdza mnie w przekonaniu, że Polacy w hotelu mówią niechętnie i obawiają się konsekwencji. Najpierw stanowczo odmawia komentarza. - Po co gadać, wiadomo potem, kto to będzie czytał? - dodaje.

Jest dobrze

Damian i jego kolega mieszkają w hotelu ponad trzy lata i twierdzą, że żyje im się tu bardzo dobrze. Nie narzekają na warunki ani relacje z holenderską obsługą obiektu. Kończąc rozmowę, odnoszę wrażenie, że w trakcie tych trzech lat dobrze poznali zarówno te pisane, jak i niepisane zasady panujące w hotelu. Wszyscy zapewniają mnie, że miejsce jest bezpieczne.

System monitoringu działa na każdym korytarzu, więc od razu widać, kto, gdzie wchodził. Poruszanie się między piętrami ogranicza podział na bloki, gdzie wymagana jest przepustka. Czasem, jednak zdarzają się małe kradzieże. Jeśli komuś znikną spodnie i zgłosi to w recepcji, następnego dnia wywieszane jest ogłoszenie, że ochrona przeanalizuje nagrania z kamer i ustali sprawcę. W takich sytuacjach zguba sama się znajduje.

Opuszczam hotel ze smutnym przekonaniem, że Polacy w nim mieszkający zgromadzili w Holandii duży bagaż bolesnych doświadczeń. Usłyszałam wiele historii o nadużyciach i nieuczciwościach byłych i obecnych pracodawców. Wielu z Polaków, choć stara się bronić swoich praw, mimowolnie staje się ofiarami w kraju, którego zasad i języka dobrze nie znają. Te przykre przeżycia powodują, że stają się nieufni, nawet względem siebie nawzajem.

Ponadto boli świadomość, że w oczach Holendrów nadal jesteśmy postrzegani głównie jako tania i dobra siła robocza. Najlepszym dowodem jest opisany powyżej hotel, w którym na pokój mówi się cela.

Polacy bardzo dużo piją

Portal PoPolsku postanowił zapytać też właściciela hotelu o warunki w nim panujące. Jednak pracownik agencji pracy Groenflex, która jest właścicielem hotelu, początkowo odmówił komentarza. Po wielu namowach zdecydował się na wypowiedź, zastrzegł sobie, jednak anonimowość. - To nieprawda, że śpią w pięciu w jednym pokoju. Nie umiejscawiamy więcej niż cztery osoby - tłumaczy pracownik Groenflex.

Gdy pytam, czy łatwo jest prowadzić hotel z Polakami, w słuchawce długo panuje cisza. - Praktycznie co miesiąc kogoś usuwamy. Polacy bardzo dużo piją, dlatego wprowadziliśmy zakaz picia wódki. Piwo dozwolone jest dopiero po godzinie 13 - wyjaśnia. Pytam zatem, czy cena 400 euro miesięcznie za łóżko w małym pokoju z trzema innymi osobami nie jest wygórowana. - To jest hotel, jak jadę z rodziną na wakacje, też płacę o wiele więcej niż za wynajem mieszkania - opowiada szybko.

Ewelina Szczepaniak

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)