"Ceglarz" na dachu dworca
Piątek, 8.15 rano. Mężczyzna w średnim wieku wspina się na budynek Dworca Głównego w Gdańsku. Kilka minut później na miejscu jest już pierwsza jednostka straży pożarnej. Na widok strażaków desperat zrzuca spodnie i koszulę. Wspina się wyżej. W pobliżu budynku zbiera się tłum. Wszyscy obserwują człowieka balansującego na szczycie dachu. - O, Boże! On zaraz spadnie! - krzyczy Henryk Gajdoch, mieszkaniec Gdańska.
Zjawia się policja, karetka pogotowia i kolejne wozy strażackie. Są też funkcjonariusze Służby Ochrony Kolei i psycholog z Centrum Interwencji Kryzysowej. Strażacy ustawiają drabinę. Rozładają skokochron. Mijają minuty. Mężczyzna wyciera się błotem z rynien. Krzyczy i macha rękoma. Kobieta z tłumu podchodzi do policjantów.
- Ja go znam! On mieszka na dworcach. Pracuję charytatywnie i wiele razy go karmiłam. Wiem, że próbował już wejść na dach dworca w Starogardzie Gdańskim - mówi Anna Animucka.
Na miejscu jest negocjator policyjny. Początkowo próby nawiązania z mężczyzną kontaktu nie odnoszą rezultatu. "Ceglarz" - bo taki pseudonim nosi mężczyzna, ucieka na drugi koniec dachu. Rozpoczyna się zabawa w "kotka i myszkę". Negocjator pojawia się raz z jednej, raz z drugiej strony budynku. Tory najbliżej dworca zostają wyłączone z ruchu pociągów. Wreszcie o 10.15 mężczyzna ulega namowom negocjatora i schodzi z dachu.
- Człowiek jest bezpieczny. Akcja zakończyła się sukcesem, głównie dzięki pracy negocjatora i błyskawicznej interwencji współpracujących ze sobą służb - mówi Danuta Wołek-Karaczewska, rzecznik prasowy Komendy Miejskiej w Gdańsku.
Agnieszka Kamińska, Maciej Pawlikowski