Bliźniacy przeciw autorytetom
Gdyby nie było w Nowym Sączu braci Szarków, należałoby ich wymyślić. Bez nich tutejsze środowisko artystyczne zasnęłoby z nudów i samozadowolenia, a miejscowi decydenci pogrążaliby się nadal w poczuciu własnej nieomylności, także w sprawach gustu. A Szarkowie potrafią nawet skrytykować pomnik Ojca Świętego, odsłonięty niedawno uroczyście na Rynku obok ratusza.
04.11.2005 | aktual.: 04.11.2005 09:50
Zwłaszcza Andrzej, rzeźbiarz i performer, od lat daje się we znaki kolejnym ojcom miasta, nie szczędząc im ciętych słów, gdy ich decyzje, jego zdaniem, schlebiają pospolitym gustom. Dyskusja wokół pomnika Jana Pawła II dała Szarkowi nową okazję do zademonstrowania nieprzejednanej postawy estetycznej. Choć trzeba przyznać, że tym razem wielu sądeczan podzielało krytyczne zdanie o tym projekcie. Niektórzy sądzą nawet, że gdy rodzina Koralów ogłosiła, iż zamierza udekorować sądecki Rynek papieskim pomnikiem dłuta profesora Dźwigaja, prezydent Wiktor nie mógł się temu sprzeciwić ze względu na swą polityczną przeszłość. "Gdyby się nie zgodził, podniósłby się krzyk, że postkomunista nie pozwala uczcić Papieża" - mówią. Inni próbują łagodzić, zauważając, że rzeźba okazała się jednak nie taka zła.
Estetyczna pustynia
- Mają rację - mówi Andrzej Szarek. - To nie jest zła rzeźba. To jest bardzo zła rzeźba. I trudno się temu dziwić, jeśli dla autora jest to już trzydziesty któryś pomnik Jana Pawła II. Szarek nie boi się, że ktoś mu w Sączu zarzuci, iż walczy z pamięcią polskiego Papieża, który już nazajutrz po śmierci został okrzyknięty świętym, którego to miasto kocha. - Ja protestuję głośno właśnie dlatego, że pamięć Ojca Świętego bardzo szanuję. Tak wielka postać zasługuje, by ją czcić prawdziwymi dziełami sztuki, a nie chałturą. Nawet jeśli ta druga bardziej podoba się decydentom. - To jest efekt, niestety, złej edukacji plastycznej - dorzuca drugi z Szarków, Stanisław. - Im ktoś wyżej na stołku, tym bardziej uważa, że się zna. A skąd ma się znać, kiedy nikt go nie nauczył? Komuniści zepchnęli wychowanie plastyczne w szkołach na margines. Chyba uważali, że jest niebezpieczne, bo budzi w ludziach wrażliwość. A teraz wcale nie jest z tym lepiej. Są bliźniakami, więc nic dziwnego, że wybrali w życiu podobne drogi. Podobne,
ale nie takie same.
U Andrzeja pedagodzy wcześnie dopatrzyli się artystycznych talentów. Po podstawówce trafił do zakopiańskiej Kenarówki, co zresztą do dziś wyraźnie widać w niektórych jego rzeźbach. Stamtąd prostą drogą na ASP w Warszawie. Staszek poszedł ścieżką bardziej okrężną. Najpierw ukończył w Sączu samochodówkę, żeby - jak to mówią - szybko mieć fach w ręku. Dopiero później odkrył w sobie również powołanie do sztuk pięknych. Ukończył Akademię Pedagogiczną i poświęcił się budzeniu wrażliwości u najmłodszych. -Andrzej tworzy dzieła sztuki, a ja przygotowuję dla nich odbiorców - mówi skromnie. Różnice podkreślają nawet swoim wyglądem. Nie noszą się, jak wielu bliźniaków, jednakowo. Każdy ma swój odrębny styl. Andrzej bardziej artystyczny. Długie włosy, dziś już mocno posiwiałe, opadają mu niemal na ramiona. Staszek strzyże się krócej, jak przystało panu od plastyki. Mimo to zdarza się, że ich ludzie mylą - kiedy widzą ich osobno, biorą jednego za drugiego. I zapewne coś w tym jest, bo w poglądach na sztukę obaj są
jednakowo nieprzejednani. W cieniu Krakowa
Obu braci można często spotkać w Małej Galerii przy św. Kunegundy. Andrzej jest od lat artystycznym opiekunem tej placówki, której działalność dowodzi, że nawet na oficjalnym wikcie można zachować oryginalność, nie ulegać łatwiźnie. Rezydentem jest tu także pies rzeźbiarza, nieduży, choć hałaśliwy. Wchodzących wita jazgotem równie głośnym jak pozbawionym agresji. - Dżeki jest już stary, traci słuch - tłumaczy jego pan. - Chyba dlatego szczeka coraz głośniej. Obserwując czułość, z jaką odnosi się do swego małego przyjaciela, aż trudno uwierzyć, że za chwilę wygłosi miażdżącą ocenę uznanych uniwersyteckich autorytetów. - Dramat polega na tym, że kilku rzeźbiarzy potraktowało przestrzeń publiczną jak swoją, a samorządy się na to godzą. Nie rozumieją, że postawienie rzeźby w centralnym punkcie miasta to wielka odpowiedzialność. Taki pomnik staje się trwałym elementem pejzażu miejskiego i będzie kształtować gusty wielu pokoleń.
Nie może być tak, jak stało się w Nowym Sączu, że paru gości, którzy się znają na produkcji lodów czy na bankowości, zarządziło w pewnej gorączce o nowym kształcie estetycznym najważniejszego sądeckiego placu - i jeszcze byli przekonani, że sądeczanie powinni ich za to nosić na rękach. Nawet nie przyszło im do głowy, żeby zasięgnąć opinii rzeźbiarza, którego mieli pod ręką. Najwyraźniej ojcom miasta wystarczyła opinia autora papieskiego pomnika, profesora krakowskiej ASP Czesława Dźwigaja.
- Rzeczywiście, trudno się dziwić Sączowi, jeśli Kraków sobie z nimi nie poradził ? przyznaje Andrzej. - Profesor Konieczny, czołowy krakowski socrealista, autor pomnika Lenina w Nowej Hucie, który Polacy próbowali wysadzić w powietrze, dziś chodzi sobie po salonach jak lew i pozwala się podziwiać. I ma powody, bo przecież teraz jest autorem pomnika Jana Pawła II w Licheniu i znów czuje się świetnie. Nikomu jakoś nie przeszkadza, że obie te rzeźby są utrzymane w niemal identycznej estetyce. Tą samą drogą z powodzeniem kroczy profesor Dźwigaj, który papieskie pomniki produkuje seryjnie. Można powiedzieć, socrealista katolicki. A równocześnie i Anioła "Solidarności" w Szczecinie machnie, i Nikifora w Krynicy. Mam wrażenie, że Kraków boi się ich skrytykować, jest sparaliżowany strachem przed nowym, przed dopuszczeniem do głosu kogoś nie swojego.
O co chodzi artyście?
Andrzej Szarek na pewno nie chodzi w sztuce przetartymi szlakami. Trzeba przyznać, że w Nowym Sączu jego artystyczne wystąpienia niejeden raz budziły mieszane uczucia. Głośne happeningi na Rynku były przedmiotem dużego zainteresowania, ale niekiedy i dezorientacji:"O co jemu chodzi?". Sam wspomina ze śmiechem, że gdy w roku 2002 pojawił się przed ratuszem - dla potrzeb akcji artystycznej "Cultus terrae" - trawiasty dywan, niektórzy komentowali: "O, barany z magistratu posiały se trawe, bedą sie pasły". Jego propozycja zwieńczenia wieżowców na osiedlu Milenium nadbudówkami w kształcie gigantycznych czajników (ulubiony motyw Szarka), wprawiły niektórych w osłupienie. Ojcowie miasta nie byli pewni, czy artysta sobie z nich nie kpi. W ratuszu można usłyszeć, choć nieoficjalnie, że zdaniem takich jak Szarek nie ma się co przejmować, bo po prostu zazdrość przez niego przemawia. - Nonsens - wzrusza ramionami. - Nie chodzi o to, że jestem przeciwnikiem paru gości, jak mnie niektórzy postrzegają. Nikomu nie
zazdroszczę, nie ma we mnie nienawiści, te uczucia są mi obce. Jestem tylko przeciw estetycznej powierzchowności, ślepocie i bezczelnej komercji w sztuce. Ostatni happening "Dekalog" urządził w swoim dziesięciopiętrowym bloku trzy lata temu. Na każdym z pięter powstała plastyczna wizja jednego z Bożych przykazań. Później pomału wycofał się z intensywnej aktywności na terenie Sącza. Teraz bardziej poświęca się pracy pedagogicznej. - To wciąż moje miasto ukochane, ale w końcu przychodzi zniechęcenie.
Miałem dla tego miasta wiele propozycji, nikt z nich nie skorzystał. Zamiast tego dzieją się tu rzeczy, które mnie dołują. Ucieka więc z Sącza na Śląsk, od paru lat wykłada na Uniwersytecie Śląskim. - Śląsk bardzo się rozwija, chłonie nowe idee jak gąbka - mówi jakby z pewnym żalem, że nie może tego samego powiedzieć o ukochanym Sączu.
Może kiedyś...
Może będzie mógł za parę lat, kiedy nad Dunajcem wykiełkują ziarna wrażliwości, zasiane przez jego brata Staszka. -Dopóki nie ma przygotowanych odbiorców sztuki, ludziom można wmówić wszystko - mówi Stanisław Szarek. Trzeba zaczynać od małych dzieci. Jeśli im nie zaszczepi się w porę wrażliwości, o gustach nadal decydować będzie pospólstwo. Staszek budzi więc tę wrażliwość u dzieciaków w przedszkolu Promyczek i kilku nowosądeckich szkołach. Napisał nawet program zajęć plastycznych dla najmłodszych: Z wyobraźnią dziś, jutro, zawsze - i ma nadzieję, że może Ministerstwo Edukacji się nim zainteresuje.
Musi być lubiany, skoro w 2000 roku dzieci przyznały mu Order Uśmiechu. Niektórzy z uczniów Staszka trafiają później na Andrzeja, który także - w Wyższej Szkole Biznesu w Nowym Sączu - wykłada przygotowanie do sztuki. - Próbuję urabiać przyszłych biznesmenów - uśmiecha się. - Być może za ileś lat, kiedy w Sączu będą stawiać kolejny pomnik, przyszły burmistrz spyta o zdanie właściwych ludzi. I nie będzie się liczyć, czy twórca jest wierzący, tylko czy zdolny. Dodajmy na zakończenie, że w zeszłym tygodniu Andrzej dostał tytuł profesora z rąk prezydenta RP, co w Nowym Sączu spowodowało pewną dezorientację. No bo Czesław Dźwigaj jest profesorem, ale Andrzej Szarek też jest. No to kto ma teraz rację?
Marek Lubaś-Harny