Bezduszny zastrzyk
Do łódzkiej przychodni trzeba było wzywać
pogotowie, by zrobić zastrzyk chorej na astmę - donosi "Gazeta Wyborcza".
Pielęgniarki z miejskiej przychodni w Łodzi nie chciały udzielić pomocy kobiecie w czasie ataku astmy. "Choruję na astmę od 22 lat i wiem, kiedy mogę spodziewać się ataku. Tym razem też wiedziałam, że może być źle, bo nie pomagały tabletki i inhalacje - opowiada "Gazecie Wyborczej" Iwona Płaczkowska. By nie czekać na pogotowie poszła do najbliższej przychodni. "Wzięłam ze sobą leki, które muszę brać, kiedy gorzej się czuję, i karteczkę ze zleceniem, kiedy i jak podawać" - mówi. W rejestracji miejskiej przychodni przy ul. Elsnera pani z okienka stwierdziła, że nie jestem zapisana, więc mogę dostać zastrzyk, jeśli za niego zapłacę. Nie miałam ze sobą pieniędzy.
Po kilku minutach dyskusji z rejestratorkami chora zaczęła się dusić. "Poprosiłam o wezwanie pogotowia. Przyjechało po czterech minutach. Nasz lekarz orzekł, że pacjentka miała silny atak astmy - informuje dr Janusz Morawski, zastępca dyrektora łódzkiego pogotowia. "Bez wątpienia mieliśmy do czynienia z poważnym stanem zagrożenia zdrowia, a nawet życia. Na szczęście po podaniu zastrzyku stan chorej szybko się poprawił. Kompromitacja - to jedyne słowo, które znajduję, by ocenić zachowanie pracowników ZOZ- u. Tym bardziej, że chodziło o zabieg wart kilka złotych - pisze "Gazeta Wyborcza". (PAP)