PolskaArmia nie straciła głowy

Armia nie straciła głowy

Sobotnia katastrofa to nie tylko wydarzenie bez precedensu w polskiej polityce. Na pokładzie Tupolewa prócz prezydenta Lecha Kaczyńskiego - najwyższego zwierzchnika sił zbrojnych - w jednej chwili zginęli wszyscy najwyżsi dowódcy polskiej armii: od szefa sztabu i koordynującego działalność polskich misji wojskowych za granicą szefa Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych począwszy, a na szefach lotnictwa, marynarki wojennej, wojsk lądowych, specjalnych oraz komendancie garnizonu Warszawa skończywszy. Przedstawiciele resortu obrony przekonują, iż mimo tragedii armia nie została "bez głowy".

Armia nie straciła głowy
Źródło zdjęć: © PAP

12.04.2010 | aktual.: 13.04.2010 10:38

Zajmujący się wojskowością eksperci skłonni są przyznać im rację. Pytają jednak: dlaczego sami zapędziliśmy się w taką sytuację?

Najwyraźniej niczego nie nauczyliśmy się w ciągu dwóch lat, jakie upłynęły od katastrofy wojskowego transportowca CASA pod Mirosławcem. Zginęło wtedy dwadzieścia osób - w większości wysokich rangą oficerów lotnictwa. Powszechnie krytykowano wówczas fakt, iż tylu zajmujących tak odpowiedzialne funkcje wojskowych znalazło się równocześnie na pokładzie jednego samolotu. Teraz stało się dokładnie to samo, tyle że na pokład weszli razem najwyżsi rangą dowódcy nie jednego, ale wszystkich rodzajów wojsk!

- Złamano procedury. Ktoś nie pomyślał, żeby wysłać "Tutkę" (Tupolewa) i jakieś dwie CASY, tak aby rozłożyć te osoby na większą ilość samolotów -w ostrych słowach komentował to na antenie TVP gen. Waldemar Skrzypczak, były dowódca Wojsk Lądowych (to właśnie po nim schedę przejął poległy w sobotę gen. Tadeusz Buk).

- Nic podobnego. Nie zostały złamane żadne procedury wojskowe dotyczące podróżowania wysokich rangą oficerów. Po katastrofie samolotu CASA Sztab Generalny WP wydał rozkaz, w którym określił zasady przemieszczania się kierowniczej kadry sił zbrojnych wojskowym transportem powietrznym. Zalecał on, aby na jednym statku powietrznym nie przebywali dowódca jednostki wojskowej i jego zastępca. W przypadku tragicznego lotu do Smoleńska ta procedura została w pełni zachowana - replikuje rzecznik Sztabu Generalnego, płk. Sylwester Michalski.

- Nawet jeśli wszystko odbyło się zgodnie z prawem, to z całą pewnością niezgodnie ze zdrowym rozsądkiem. Tak wysocy rangą dowódcy nie powinni latać razem - komentują eksperci.

- Niestety swój udział mają w tym też dziennikarze. Przez ostatnie kilkanaście lat media notorycznie rozdmuchiwały koszty VIP-owskich lotów, nie zdając sobie sprawy z "drugiego dna" - ocenia Grzegorz Hołdanowicz, redaktor naczelny branżowego pisma "Raport. Wojsko, technika, obronność".

Co teraz będzie z polską armią? Jak tłumaczą wojskowi, zgodnie z wewnętrznymi przepisami przed każdą zagraniczną delegacją opuszczający kraj dowódca każdego rodzaju sił zbrojnych przekazuje tymczasowo swoje obowiązki zastępcy. W razie śmierci dowódcy lub jakiejkolwiek innej okoliczności uniemożliwiającej mu sprawowanie kontroli nad formacją pierwszy zastępca z "automatu" (bez konieczności dodatkowych rozporządzeń szefa MON) przejmuje więc pełnię dowodzenia, mając taki sam zakres władzy jak poległy dowódca. Oznacza to, że w obecnej sytuacji pracą Sztabu Generalnego WP będzie kierował gen. broni Mieczysław Stachowiak. W Dowództwie Operacyjnym Sił Zbrojnych decyzje podejmuje gen. dyw. pil. Sławomir Dygnatowski, Marynarką Wojenną kieruje wiceadmirał Waldemar Głuszko, lotnictwem gen. dyw. Krzysztof Załęski, Wojskami Lądowymi gen. dyw. Edward Gruszka, wojskami specjalnymi gen. bryg. Marek Olbrycht, zaś garnizonem Warszawa płk dr Wiesław Grudziński. Docelowo opuszczone stanowisko musi być jednak obsadzone - decyzję
o tym, kto je zajmie podejmuje prezydent. Możliwość taką ma również zastępujący go (i pełniący obecnie funkcję zwierzchnika sił zbrojnych) marszałek Sejmu.

- Zgodnie z Konstytucją ma on zresztą bardzo szerokie kompetencje jeśli idzie o zwierzchnictwo nad siłami zbrojnymi, aczkolwiek jest zalecenie, aby korzystał z nich dosyć oszczędnie - mówi Grzegorz Hołdanowicz.

Może to oznaczać, że marszałek Komorowski pozwoli funkcjonować armii pod rządami "pełniących obowiązki" i najwyższe stanowiska w armii pozostaną nieobsadzone aż do czasu wyłonienia nowego prezydenta (a nastąpi to w czerwcu). Formalnie nie jest to sytuacja tragiczna. Wiadomo, kto za co odpowiada i kto komu podlega. Tyle, że poza samą formą jest jeszcze treść, która się pod nią kryje. I tutaj już nie wszystko jest jasne, tym bardziej że niektóre formacje i bez sobotniej tragedii były w fazie zmian.

- Dowodzący Wojskami Lądowymi gen. Buk pełnił swe obowiązki dopiero od pół roku i ledwie co ogarnął sytuację po wstrząsach z sierpnia ubiegłego roku (we wrześniu po konflikcie z szefem MON odszedł gen. Skrzypczak - przyp. redakcji). Teraz znowu wszystko będzie musiało się "utrząść" i to może być problemem dla polskiej misji w Afganistanie, gdyż to właśnie na Wojskach Lądowych opiera się tamtejszy polski kontyngent. Strata jest tym większa, że generał Buk służył w Afganistanie i wiedział jakie są potrzeby stacjonujących tam polskich żołnierzy - podkreśla Grzegorz Hołdanowicz.

Polecamy w wydaniu internetowym www.polskatimes.pl/DziennikZachodni:* Modlitwami oddawali honor ofiarom katastrofy*

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)