Anioł Ubogich
Jestem tylko narzędziem, ołówkiem, który pisze to, co chce Bóg – mówiła Matka Teresa z Kalkuty.
31.08.2007 | aktual.: 05.09.2007 11:35
Zakurzony pociąg stukał głośno, a ona jechała wciśnięta między biedaków, kaleków, ślepców i trędowatych. Miała leczyć płuca świeżym górskim powietrzem, tymczasem wkoło roznosił się cuchnący zapach brudu i potu. Nie czuła jednak odrazy, choć ten kontakt z cierpiącą ludzkością był dla niej wstrząsem. – Wtedy poczułam – mówiła po latach – że Bóg chce, bym była z biednymi. Zanim dotarła na miejsce, wiedziała już, że ma opuścić klasztor i wyjść na ulice Kalkuty, by żyć pośród najuboższych z ubogich.
Lekcje w stajni
Matka Teresa niechętnie opowiadała później o tamtym doświadczeniu w drodze do Darjeeling. Nazywała je jednak „powołaniem w powołaniu”. Bo pragnienie, by zostać zakonnicą, poczuła 24 lata wcześniej, jako 12-letnia dziewczynka. Urodziła się w 1910 roku w macedońskim Skopje, w rodzinie albańskiej. Naprawdę nazywała się Agnes Gonxha Bojaxhiu. Imię Marii Teresy od Małego Jezusa przyjęła w wieku 18 lat, kiedy to wstąpiła do zakonu sióstr loretanek w Irlandii.
W Indiach odbywała swój nowicjat. Myśl o tym, by pracować wśród biednych pojawiła się w jej głowie jeszcze w dzieciństwie, jednak na jej realizację musiała długo czekać. Najpierw przez kilkanaście lat uczyła geografii dziewczęta z bogatych domów, a nawet była dyrektorką elitarnej szkoły w Kalkucie. Równolegle prowadziła jednak zajęcia w szkole powszechnej pod wezwaniem jej świętej patronki. Lekcje odbywały się w pomieszczeniu przypominającym stajnię albo po prostu na podwórku. To wtedy po raz pierwszy zobaczyła, w jakich warunkach jedzą i śpią dzieci z najbiedniejszych rodzin. „Nie można już znaleźć gorszej nędzy” – zapisała w swoich notatkach. Ale odkryła też wówczas, jak wielką radość sprawia jej zwyczajny gest, jakim było położenie dłoni na każdej brudnej główce dziecka. A one zaczęły nazywać ją „Ma”, co znaczy tyle co „mama”.
Czy mogę już iść do slumsów?
– Pan Bóg o wszystko się zatroszczy – miała odpowiedzieć arcybiskupowi, który pytał, z czego będzie żyć i gdzie mieszkać. Nie od razu przyszła zgoda na opuszczenie zgromadzenia sióstr loretanek. Hierarcha zdecydował, że nie zatwierdzi jej prośby skierowanej do Rzymu wcześniej niż za rok. Ona jednak ponawiała swoją prośbę za pośrednictwem kierownika duchowego, ojca Van Exema. Po kilku miesiącach arcybiskup wyraził zgodę. Kiedy przyszedł dekret z Watykanu, pierwsze pytanie Błogosławionej brzmiało: – Ojcze, czy mogę od razu iść do slumsów?
Na miejscowym bazarze kupiła trzy białe sari obrzeżone niebieskimi paskami. Była to najtańsza tkanina, jaką zdołała znaleźć, a błękit podobał jej się jako kolor maryjny. Ten ubiór stał się później wyróżnikiem założonego przez nią nowego zgromadzenia. Dziś około 4000 sióstr misjonarek Miłości posługuje najbiedniejszym z biednych, nie tylko w Indiach, ale na całym świecie. Zbierają z ulic bezdomnych, aby ich nakarmić, umyć i opatrzyć im rany. Prowadzą domy dla porzuconych dzieci i starają się o ich adopcję. Zajmują się trędowatymi, odwiedzają domy starców, szpitale i więzienia.
Pewien dziennikarz, widząc, jak Matka Teresa opatruje rozkładające się ciała trędowatych, odwrócił głowę i powiedział: – Ja bym tak nie mógł. – Ja też nie – uśmiechnęła się zakonnica. Często podkreślała, że to nie ona pomaga ubogim. – Jestem tylko narzędziem, ołówkiem, który pisze to, co chce Bóg – mówiła.
Jej uważne wsłuchiwanie się w pragnienia Boga było owocem tamtego doświadczenia z pociągu do Darjeeling. Kiedy jeszcze uczyła w szkole loretanek, prowadziła rekolekcje, których przewodnim motywem było wołanie ukrzyżowanego Chrystusa: „Pragnę!”. To słowo przyozdobi potem wszystkie kaplice Zgromadzenia Sióstr Misjonarek Miłości na całym świecie. Właśnie w słowo „Pragnę” i w ukrzyżowanego Jezusa wpatrują się siostry, rozpoczynając dzień o 4.30. Dopiero potem ruszają na ulicę. Tak realizuje się cel zgromadzenia: „gasić nieskończone pragnienie miłości dusz, dręczące Jezusa Chrystusa na krzyżu”. Bóg pragnie przyciągnąć ludzkość do siebie, ale w tym wołaniu słychać również głos człowieka, który pragnie Boga. W głodnych, spragnionych i wyniszczonych chorobami ludziach misjonarki Miłości starają się dostrzegać Chrystusa. – Nie zadowalajmy się samym ofiarowaniem darów pieniężnych – mówiła Matka Teresa. – Pieniądze nie wystarczą, można je zdobyć stosunkowo łatwo. Chciałabym, żeby więcej ludzi dawało swoje ręce do pracy
i serca do kochania; żeby przyjmowali biednych w swoich domach, miastach i krajach i wychodzili im naprzeciw z miłością i współczuciem, dając tam, gdzie to najbardziej potrzebne i dzieląc z każdym radość kochania.
Bankietu nie było
– A teraz muszę się gdzieś schować – powiedziała zakłopotana, kiedy dom misjonarek w Kalkucie otoczyły tłumy dziennikarzy. Świat właśnie obiegła wieść, że Matce Teresie przyznano Pokojową Nagrodę Nobla. Uroczystość w Oslo w 1979 roku okazała się niezwykła pod każdym względem. Nie było okolicznościowego bankietu, bo został odwołany na prośbę Matki Teresy. Wolała, by te pieniądze trafiły do ludzi, którzy nie mają co jeść. Trzy tysiące funtów dodano więc do nagrody, wraz z trzydziestoma sześcioma tysiącami zebranymi przez norweską młodzież. Laureatka przemawiała bez notatek, a swoje wystąpienie rozpoczęła od znaku krzyża. Wezwała też uczestników uroczystości do wspólnego odmówienia modlitwy świętego Franciszka. Tym sposobem wszyscy zebrani, niezależnie od wyznania, wymawiali słowa: „Panie, uczyń mnie narzędziem Twojego pokoju, abym niósł miłość tam, gdzie panuje nienawiść”. – Tylko Matce mogło się to udać – stwierdził później ojciec Van Exem.
W swoim wystąpieniu Matka Teresa mówiła o uśmiechach, które widywała na twarzach umierających, o czteroletnim hinduskim chłopcu, który oddał kostkę cukru dla dzieci, którymi się opiekowała. Szczególnie mocno zabrzmiały jej słowa w obronie życia nienarodzonych, wypowiedziane w kraju, który dopiero co ułatwił swoim obywatelom dokonywanie aborcji, finansowanych przez państwo. – Aborcja jest największym niszczycielem pokoju – mówiła. – Bo przecież jeśli matka może zabić własne dziecko, czymże jest dla mnie zabić ciebie, a dla ciebie – zabić mnie? Była znakiem sprzeciwu, dlatego spotykała się z licznymi atakami. Niektórzy nazywali ją „demagogiem i obskurantką wysługującą się ziemskiej władzy”, inni wskazywali słabe punkty jej służby, opisywali opiekę medyczną misjonarek Miłości jako chaotyczną i niedbałą. Te wszystkie głosy nie miały jednak większego znaczenia wobec ogromu miłości, jaki wniosła w życie najbiedniejszych. Najbardziej wdzięczni byli jej mieszkańcy Indii, którzy nazwali ją Aniołem Ubogich. Na
beatyfikację czekała zaledwie sześć lat.
Światło w ciemności
Wśród ataków na Matkę Teresę najbardziej absurdalne wydają się te wywołane jej listami, opublikowanymi w książce „Come be my light” (Przyjdź, bądź moim światłem), która niedługo ujrzy światło dzienne. Błogosławiona przyznaje się w tych listach do kryzysu wiary, przeżywanego od 1948 roku. Przez wiele lat nie odczuwała obecności Boga w swoim sercu, mówiła nawet: „Nie ma we mnie żadnej wiary, żadnej. Żadnej miłości, żadnego celu. Mam w sobie ciszę i pustkę”. Amerykański teolog o. James Martin, komentując pisma Matki Teresy w tygodniku „Time”, tak ujmuje jej doświadczenia: „Wyobraź sobie, że kochasz kogoś z całego serca, bierzesz z nim ślub, a krótko potem twoja wybranka ma wylew, wpada w duchową śpiączkę. I już nigdy nie doświadczysz jej miłości. Troszczysz się o kogoś przez 50 lat, czasem poskarżysz się spowiednikowi, ale na najgłębszym, niedostępnym zmysłom poziomie wiesz, że twoja wybranka cię kocha, nawet jeśli o tym nie mówi, wiesz, że wszystko to, co robisz, ma sens. Matka Teresa wiedziała, że to, co
robi, ma sens”.
W USA te listy stały się fundamentem antychrześcijańskiej kampanii. Mają one rzekomo demaskować Błogosławioną jako hochsztaplerkę. Tymczasem jej udziałem było mistyczne oczyszczenie, ciemna noc, jakiej doświadczali najwięksi święci! Treść listów nie stanowiła tajemnicy, wszystkie zostały przeanalizowane przez Kongregację ds. Świętych. Zdaniem kardynała Juliusa Herranza z Kongregacji, są one dowodem potęgi wiary, która pokonała słabość. O „wewnętrznych ciemnościach” Matki Teresy mówił również Jan Paweł II w homilii wygłoszonej w czasie Mszy św. beatyfikacyjnej – Matka Teresa dzieliła z Ukrzyżowanym Jego bolesną mękę (…) W godzinach największych ciemności Matka Teresa chwytała się wytrwale modlitwy przed Najświętszym Sakramentem. Ta duchowa udręka prowadziła ją do coraz większego utożsamiania się z tymi, którym codziennie służyła, doświadczając cierpienia, a czasem wręcz odrzucenia (…) Oddajmy cześć tej drobnej kobiecie zakochanej w Bogu, tej pokornej zwiastunce Ewangelii i niestrudzonej dobrodziejce
ludzkości.
Wiele informacji zaczerpnąłem z książki Kathryn Spink „Matka Teresa. Autoryzowana biografia”, wydanej w 2001 roku przez Wydawnictwo Archidiecezji Lubelskiej „Gaudium”.
Szymon Babuchowski