ABW w cukrze
Ponad pięciu milionów euro domaga się przed sądem skarb państwa od niemieckiego koncernu Pfeifer und Langen, który przed czterema laty kupił większościowe udziały wielkopolskich cukrowni.
Kara jest konsekwencją niezrealizowania przez Niemców umowy prywatyzacyjnej. Sprawą zainteresowała się Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego.
Pierwsza rozprawa odbyła się przed warszawskim sądem 17 grudnia 2004 r. Mimo że w umowie sprzedaży widnieje zapis, że wszystkie sporne kwestie powinny toczyć się przed sądami polskimi, to prawnicy niemieckiego inwestora czynią zabiegi, by sprawę przenieść do Niemiec.
Okazuje się, że spółka Pfei- fer und Langen, która miała uratować wielkopolskie cukrownie ma – jak nieoficjalnie się dowiedzieliśmy – kłopoty także w swoim rodzinnym kraju. Urząd skarbowy nałożył na nią karę w wysokości 40 mln euro z tytułu uchylania się od płacenia podatków, a całą sprawę bada tamtejsza prokuratura.
Kryminał czy konsolidacja?
W lipcu 2001 r. ówczesna minister skarbu Aldona Kamela-Sowińska podpisała u- mowę sprzedaży 51 proc. akcji cukrowni tzw. grupy kalisko-konińskiej. W jej skład wchodziło pięć wielkopolskich cukrowni: Zbiersk, Gniezno, Gosławice, Witaszyce oraz Zduny.
W ciągu tych niespełna czterech lat od prywatyzacji, cztery z pięciu cukrowni już przestały działać, a pracę straciło około 400 osób.
To, co firma nazywa konsolidacją produkcji, inni – w gronie, których znajdują się radni sejmiku wielkopolskiego – określają mianem sprawy kryminalnej. Zdaniem Elżbiety Barys, teraz wiceprzewodniczącej samorządu województwa, niemiecki koncern nie zrealizował przynajmniej trzech ważnych punktów umowy: zobowiązań inwestycyjnych, pakietu socjalnego i przeznaczania zysku w okresie do końca 2005 r. na wsparcie i rozwój spółek. Janusz Pierun, pełnomocnik Pfeifer und Langen, twierdzi, że warunki umowy zostały w pełni wypełnione: – Na wszystko mamy komplet dokumentów potwierdzających nasze racje. Co prawda bierze pod uwagę możliwość zapłaty kar u- mownych, ale uważa, że jego spółka ma mocne argumenty.
Przymusowe dobrowolne odejścia
Niedługo po prywatyzacji zamknięta została Cukrownia Gniezno. Po niej przyszła kolej na następne. W umowie prywatyzacyjnej zawarto 36-miesięczne gwarancje zatrudnienia, które jednak miały obowiązywać tylko do końca 2002 r.
– Pracownicy, którzy skorzystali z możliwości dobrowolnych odejść, otrzymali odszkodowania – podkreśla Janusz Pierun. – Wdrożyliśmy też specjalny program, dzięki któremu z 400 aż 250 osób znalazło ponownie zatrudnienie. Inny obraz całej sytuacji przedstawiają pracownicy zamykanych cukrowni.
– Program dobrowolnych odejść okazał się przymusem – mówi jeden z byłych pracowników Cukrowni Gniezno, który przed sądem walczył o odszkodowanie. – Mówili, że jak z niego nie skorzystamy, to i tak nas zwolnią. Zamiast też pełnej kwoty, wynikającej z pakietu, zaproponowali 75 proc. gwarantowanej sumy, tłumacząc się problemami finansowymi. W podobnej atmosferze odbywały się zwolnienia w Zdunach i Witaszycach.
Trzy życia maszyny
Umowa prywatyzacyjna przewidywała zainwestowanie przez Pfeifer und Langen 6 mln zł do końca 2002 r. Miał to być zakup maszyn i nowych urządzeń, ewentualnie o niskim stopniu zużycia. Zastrzeżono też, że mają być polskiej produkcji.
Dopiero w drugiej połowie 2003 r. firma powiadomiła, że przeprowadziła wymagane inwestycje.
– Z relacji pracowników poszczególnych cukrowni wynikało jednak, że maszyny nie były nowe i do tego pochodziły z Niemiec – przyznaje Elżbieta Barys. – Dysponuję wiarygodnymi dokumentami, z których wynika, że do wielkopolskich cukrowni trafił złomowany sprzęt niemiecki. Maszyny te później miały być po raz kolejny złomowane i przekazywane z likwidowanych cukrowni do jeszcze funkcjonujących. Tak miał wyglądać cały proces inwestycyjny i konsolidacja produkcji w wykonaniu spółki Pfeifer und Langen.
Janusz Pierun odpiera jednak z całą stanowczością te zarzuty: – Nie wiem komu zależy na takim przedstawianiu sprawy, ale musi mieć w tym swój cel. To prawda, że nie wszystkie maszyny są nowe, ale każda ma certyfikat wystawiony przez rzeczoznawcę.
Sprawa wykupu złomowanych maszyn, okazała się jednak tak poważnym zarzutem, że pod koniec ubiegłego roku jednak zainteresowała Agencję Bezpieczeństwa Wew- nętrznego. Kiedy jej funkcjonariusze zgłosili się do ministerstwa skarby o udostępnienie umowy sprzedaży, okazało się, że jej tam nie ma.
– Musiałam udostępnić im swoją kopię, którą udało mi się zdobyć swego czasu – dodaje Elżbieta Barys. Na wyniki postępowania trzeba będzie poczekać. Janusz Pierun nie przewiduje by jego firma zapłaciła karę, gdyż – jak twierdzi – na wszystko ma dokumenty.
Elżbieta Barys wiceprzewodnicząca Sejmiku Województwa Wielkopolskiego
- Umowa sprzedaży cukrowni podpisywana była w wielkim pośpiechu, w środku nocy. Najpierw obradowali w siedzibie Poznańsko-Pomorskiej Spółki Cukrowej przy ul. Mickiewicza w Poznaniu, później przenieśli się do Urzędu Wojewódzkiego. Następnego dnia weszła w życie ustawa powołująca Krajową Spółkę Cukrową, która uniemożliwiłaby sprzedaż
Rozmowa z Aldoną Kamelą-Sowińską, byłą minister skarbu w rządzie Jerzego Buzka
Jaka była kondycja tych cukrowni w momencie sprzedaży? - Przede wszystkim jako minister skarbu nie podpisywałam sprzedaży spółek cukrowych. Prywatyzację przeprowadził i umowę podpisał prezes holdingu cukrowego. Według informacji, które posiadałam, sytuacja finansowa spó- łek cukrowych była bardzo zła. Szczególnie duże zadłużenie było wobec polskich rolników, plantatorów buraka cukrowego.
Czy z perspektywy czasu można powiedzieć, że gdyby zostały włączone do Krajowej Spółki Cukrowej uratowałoby to je przed zam- knięciem – 4 z 5 już nie działają?
- Kiedy byłam ministrem skarbu, nie było Krajowej Spółki Cukrowej. Czekanie na jej powstanie spowodowałoby nie tylko upadek tych cukrowni, ale także bankructwo polskich plantatorów. To właśnie oni – polscy plantatorzy – bardzo chcieli tej prywatyzacji.
Podobno umowa sprzedaży była finalizowana w takim pośpiechu, że np. wraz z cukrownią Zbiersk sprzedano odcinek drogi powiatowej?
- Prywatyzacji nie sprzedaje się, ani majątku spółki, ani dróg państwowych, bez względu na kolejność odśnieżania, tylko akcje lub udziały. Szkoda, że mało kto ten fakt odróżnia.
Wielu radnych sejmiku województwa twierdzi, że zachodni koncern przejął tylko dlatego wielkopolskie cukrownie, by wyeliminować konkurencję na polskim rynku i wprowadzić do nas niemiecki cukier? - Wielu radnych sejmiku województwa ma jasność sądu niezmąconą znajomością rzeczy.
Anna Dolska