287 dni w kolejce do kardiologa
56-letniemu łodzianinowi Jerzemu Szymczakowi na wizytę u kardiologa kazano czekać ponad 9 miesięcy. Rencista po zawale zastanawia się, czy dożyje tego terminu. - Trzy razy pytałem rejestratorkę, czy się nie pomyliła - mówi "Expressowi" Jerzy Szymczak. - Odpowiedziała mi, że nie. Twierdziła, że nic nie może zrobić. I trzeba czekać.
Łodzianin leczy się w specjalistycznej poradni przy szpitalu im. Biegańskiego przy ul. Kniaziewicza. Ma tak niską rentę, że na prywatne wizyty po prostu go nie stać. - Po operacji wszczepienia bypassów w szpitalu przy ul. Sterlinga, przez dwa i pół roku byłem pod ich opieką - wspomina mężczyzna. - Ale potem musiałem sobie poszukać innej poradni. Najbliżej miałem na Kniaziewicza, więc poszedłem tam w październiku zeszłego roku. Dostałem termin na 19 kwietnia 2004. Po wizycie lekarz poprosił, żebym zapisał się na następny raz. Poszedłem do rejestracji, no i usłyszałem, że mają wolne miejsce dopiero 31 stycznia 2005 roku.
Pan Jerzy zadzwonił jednak do nas dopiero wtedy, gdy w piątkowym "Expressie" przeczytał o raporcie na temat stanu łódzkiej służby zdrowia, sporządzonym przez miejskich urzędników. Przyznawali, że do lekarzy specjalistów są kolejki, ale twierdzili, że na wizytę u kardiologa trzeba czekać najwyżej od 36 do 120 dni.
- Urzędnicy powinni zejść na ziemię - gorzko mówi chory mieszkaniec Bałut. - I założę się, że mój przypadek nie jest jeszcze najgorszy...
(kow)