Polska"Źle jest ziomalom na moim podwórku"

"Źle jest ziomalom na moim podwórku"

Dziś hasła "walczmy z policją” czy "źle jest ziomalom na moim podwórku” nie porwą mas na długo – mówi prof. Barbara Fatyga, założycielka i kierownik Ośrodka Badań Młodzieży ISNS Uniwersytetu Warszawskiego w wywiadzie dla Wirtualnej Polski. Przedstawiamy kolejną część cyklu odnośnie zmian w Polsce po 1989 roku, poświęconą tematowi buntu młodzieży.

"Źle jest ziomalom na moim podwórku"

W rozmaitych interpretacjach wydarzeń, które doprowadziły do Okrągłego Stołu podkreśla się, bardzo ważną rolę, jaką odegrała młodzież. Wręcz mówi się o tym, że strajki majowe w 1988 roku były zasługą młodzieży. Konsekwencje ówczesnego buntu młodzieżowego, okazały się dla samej młodzieży nieprzewidywalne. Potem również gdy młodzież angażowała się w rozmaite wydarzenia, np. w pierwsze wolne wybory, angażowała się w nie bardzo głęboko i licznie. Warto także przypomnieć, iż przed 1989 rokiem istniało mnóstwo młodzieżowych grup i ruchów społecznych, które miały na celu nie tylko "walk z komuną”, ale także np. reformę szkoły. To zjawisko po przełomie ustrojowym zanikło.

Pierwsza lekcja

Dla własnej ciekawości sprawdzałam kiedyś co się stało z tymi młodzieżowymi buntownikami, którzy na fali aktywności kandydowali w pierwszych wyborach samorządowych. Wtedy GUS wydrukował bardzo dokładne tablice zarówno z frekwencją, jak i pokazujące, jak wybierano wówczas kandydatów na radnych. Okazało się, że jeżeli ktoś był młody, to był wycinany w pierwszej kolejności. Jeżeli ktoś był młody i do tego był kobietą to już w ogóle nie miał żadnych szans.

W szkole także niewiele się, niestety, zmieniło. Te grupy, które chciały aktywnie partycypować w zmianie, albo przechodziły do innych zadań, w związku z tym, że ci ludzie dorastali, albo po prostu traciły impet, bo spotykały się z coraz wyższym murem obojętności, brakiem zrozumienia i niechęcią. Niektóre ugrupowania przetrwały w bardziej radykalnej postaci, ale cały ten ogromny i szeroki młodzieżowy ruch reformy szkoły zanikł. I to jest pierwsza lekcja z tego, co się zdarzyło.

"Swetrowi" i "garniturowi"

Okazało się więc szybko, że o żadnym partnerstwie nie może być mowy: ani w szkole, ani we wspólnym myśleniu o środowisku lokalnym, co pokazały wybory samorządowe. W skali państwa można było z czasem zauważyć podział młodzieżowych aktywistów na dwa zasadnicze typy: "swetrowych" i "garniturowych”. "Swetrowi” to ci, którzy pozostali, ze swoim buntem i z kolegami, którzy im towarzyszyli.(Ich środowiskiem były przede wszystkim subkultury). A "garniturowi” zaczęli mieszać w wielkiej polityce i bardzo szybko oderwali się od swojego backgroundu społecznego. Ten stan trwa mniej więcej do dziś.

W latach 80. i 90. w Polsce istniały dwa potężne ruchy subkulturowe o charakterze ideologicznym, a więc skłonnym do buntu. Z jednej strony byli to skinheadzi, a z drugiej - ruch punkowy i anarchistyczny. Nawet jeśli tzw. normalna młodzież nie przystępowała do tych grup, to wiedziała o ich działalności i sympatyzowała z ich różnymi akcjami. To też się właściwie skończyło.

Po co się buntować?

Mniej więcej w połowie lat 90. zdarzyła mi się taka oto historia. Na zajęciach rozmawiałam ze studentami o pokoleniach i o buncie młodzieżowym. Wtedy jedna ze studentek powiedziała: "po co się buntować? Jest tyle ciekawych rzeczy, które można robić”, a większość się z nią zgodziła. Moja konkluzja była i jest w tym wypadku następująca: skoro w połowie lat 90. pojawiło się pokolenie, które uważa, że nie trzeba się buntować w sposób otwarty, to pewnie ich dzieci zbuntują się przeciwko nim. Tak to mniej więcej wygląda na "karuzeli pokoleń”.

W momencie kiedy jeszcze ten nowy, młody ustrój nie był, i uważam, że w dalszym ciągu nie jest ustabilizowany, media często zwracały się do mnie i innych badaczy młodzieży z pytaniem kiedy wreszcie młodzież się zbuntuje. Badania tymczasem pokazywały, że potencjał otwartego buntu zanika. Młodzi ludzie odwrócili się od tych sfer, które są związane z naprawianiem świata dla innych i zajęli się naprawianiem świata dla siebie, inwestowaniem we własną przyszłość. Był kryzys, bardzo wysokie bezrobocie, nadzieje na stabilizację mikre, a i te okazały się na wyrost. Poza tym niektóre możliwości dostępne nieco wcześniej zaczęły się zamykać.

Bunt pełzający

Jeżeli dzisiaj i w najbliższej przyszłości można mówić o jakimkolwiek buncie, to – moim zdaniem - jedynie o tzw. pełzającym. Nie ma co raczej oczekiwać wielkiego zrywu młodzieży. Do tego potrzeba wspólnej bazy ideologicznej, a mamy zamiast tego tylko lokalne wybuchy niezadowolenia. Mówiąc językiem Terry’ego Pratchetta normalność puszcza i będzie puszczała w miejscach, gdzie osnowa rzeczywistości jest cieńsza. Ujściem dla takiego pełzającego buntu są np. pojawiające się co jakieś czas zamieszki związane ze sportem - choćby z meczami piłki nożnej. Ten bunt znalazł również inne możliwości "kanalizacji” jak Manify. Nie jest to jednak żadna rewolucja – nie ma się co oszukiwać.

Buntu w masowej i otwartej postaci nie ma, ponieważ nie ma spoiwa społecznego, które by młodzież z masy indywidualistów przekształcało w taran, który jest w stanie cokolwiek zmieść z powierzchni ziemi czy uczynić lepszym. Trzeba także pamiętać, że sytuacja się na naszych oczach zglobalizowała, bo kolejną możliwością ujścia rozmaitych nastrojów niezadowolenia czy buntu są protesty alterglobalistyczne. Ale one również są incydentalne. Pojawiają się, wybuchają, kończą mniejszym lub większym demolażem i przycichają. Wróg publiczny numer jeden

Obecnie jesteśmy bardziej straszeni przez media, niż to miało miejsce wcześniej. Dzisiaj w mediach obowiązuje "kultura newsów”, a w tych młodzież jawi się jako figura barbarzyńcy, zagrażającego nam wszystkim agresora i wroga publicznego numer jeden. Trudno doniesienia medialne, mające wywoływać panikę moralną, jednoznacznie oceniać, bo znam zarówno miejsca, gdzie relacje międzygeneracyjne ułożyły się rewelacyjnie i jest świetnie, ale są też takie, gdzie ciągle nauczyciel wpada do męskiej toalety i kluczem francuskim podnosi uczniów do góry za żebra albo takie, w których młodzi ludzie biją, upokarzają i obrażają nauczycieli.

Bunt bez idei

Kontrkultura oczywiście nie zanikła. Jednak jeśli można sobie wyobrazić falę, która uderza w tamę, to po drugiej stronie nie wypływa tsunami, tylko sto tysięcy malutkich strumyczków. Bardzo mocno zmarginalizowały się subkultury ideologiczne, zaś większość z tych, które istnieją nie ma jasnego przekazu ideologicznego. A bunt wymaga, jak już wspomniałam, jakiejś spajającej idei. Hasło "walczmy z policją” nie porwie mas na długo, podobnie jak anons w rodzaju "źle jest ziomalom na moim podwórku”. To nie są idee, za którymi pójdzie polska młodzież czy jej znaczna część.

Pewne sytuacje z ostatnich lat, dotyczące jakości naszego życia zbiorowego, są również w kontekście problematyki naszej rozmowy, symptomatyczne. Weźmy np. młodzież akademicką – bardzo mnie intrygowała jej reakcja na kwestię powszechnej lustracji na uczelniach. Młodzi ludzie w ogóle nie interesowali się dlaczego nauczyciele akademiccy się buntują się przeciwko takiej formie lustracji i dlaczego nie zamierzają podpisywać oświadczeń lustracyjnych. Wydawało się, że jakiś rodzaj solidarności akademickiej istnieje, ale nic z tych rzeczy. Oni mieli to w tzw. głębokim poważaniu. Zaczęli się niepokoić dopiero w momencie, gdy niektórzy z nas powiedzieli studentom, iż od następnego dnia po upływie terminu złożenia oświadczeń zajęcia nie będą się odbywały, bo zostaniemy wyrzuceni z pracy. Wówczas poczuli, że ich interesy mogą być zagrożone. Ale żeby się przyłączać do buntu? "To nie jest nasza sprawa” – taki był ogólny oddźwięk.

Aktywność obywatelska jak_ flash mob_

Mówiło się w mediach, że dzięki elektoratowi młodzieżowemu, Donald Tusk i Platforma Obywatelska wygrali ostatnie wybory parlamentarne. Natychmiast dziennikarze zaczęli się rozpisywać jakie to cudowne, bo aktywne obywatelsko pokolenie nam rośnie i jak to ono nam teraz zbuduje lepszy świat. Ale jedno z drugim nie ma wiele wspólnego i to tak nie działa. To jest jak flash mob – pięć minut i rozchodzimy się do innych zajęć.

Z dr hab., prof. UW Barbarą Fatygą rozmawiała Sylwia Mróz, Wirtualna Polska

Barbara Fatyga - profesor Uniwersytetu Warszawskiego, z wykształcenia kulturoznawca, pracuje jako antropolog i socjolog młodzieży. Od 1992 roku kieruje Ośrodkiem Badań Młodzieży Instytutu Stosowanych Nauk Społecznych UW oraz specjalizacją na studiach dziennych i zaocznych "Antropologia Współczesności. Animacja działań lokalnych" w ISNS.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (207)