Wiemy, kto ukradł napis "Arbeit macht frei"
Złodzieje napisu z Auschwitz to: rzekomo nawrócony szwedzki neonazista, młody przedsiębiorca i bezrobotny pomocnik zduna z kujawskiej wioski, trzej małomiasteczkowi włamywacze i bałkański imigrant. Reporterzy "Gazety Wyborczej" prześledzili łańcuszek złoczyńców.
07.01.2010 | aktual.: 07.01.2010 09:58
29-letni Marcin A., przedsiębiorca budowlany z Czernikowa pod Toruniem, dwa lata temu wyjeżdża z partnerką do Szwecji na saksy. Pracują m.in. w firmie rodziny Andersa H. Wchodzą z nim w kontakty handlowe - Marcin A. eksportuje do Szwecji materiały budowlane. 35-letni Anders H. był do 1999 r. liderem Frontu Narodowosocjalistycznego. Potem przeżył nawrócenie. Odnotowali to autorzy izraelskiego almanachu "Antisemitism World - wide 2000/1" oraz szwedzkie portale nazistowskie i antyfaszystowskie. Po 2000 r. Anders H. wygłaszał nawet antynazistowskie prelekcje w szkołach.
Nawrócenie nie było szczere. To on bowiem - co potwierdza małopolska policja - zleca Marcinowi A. kradzież napisu. Napis w Oświęcimiu wskazuje osobiście. Auto, którym "Arbeit macht frei" ma jechać do Gdyni, podstawia wspólnik Andersa H. - mieszkający w Szwecji bałkański imigrant Vladimir Z. Marcin A. nie brudzi sobie rąk. Zatrudnia karanego już kolegę ze wsi - Andrzeja S. zwanego "Soczewą". To były pomocnik zduna, który żyje z emerytury matki i dorywczych prac malarskich w Holandii. "Soczewa" montuje szajkę.