Wielkie inwestycje Chin w spornym regionie
Spory dyplomatyczne, konfrontacje kutrów rybackich czy w końcu wymiana "ognia" z armatek wodnych przez łodzie patrolowe straży przybrzeżnej. Morze Południowochińskie w ostatnich kilku latach stało się areną coraz ostrzejszych tarć między Chinami, Wietnamem, Filipinami, Indonezją, Malezją i Brunei. Chiny próbują "podbić" sporny region w typowy dla siebie sposób, dzięki strumieniowi gotówki i inwestycjom. A te są naprawdę imponujące, bo oprócz rozbudowy pasów startowych i portów, Chińczycy zaczęli też sztucznie zwiększać powierzchnie niewielkich wysepek.
22.04.2015 | aktual.: 22.04.2015 18:06
Zarzewiem międzynarodowego sporu są przede wszystkim archipelagi Wysp Spratly i Paracelskich oraz Płycizna Scarborough. Są to niezamieszkałe terytoria, jednak obejmując nad nimi wyłączną kontrolę każdy z krajów zyskałby dostęp do dna morskiego, pod którym najprawdopodobniej zalegają bogate złoża ropy i gazu ziemnego (do tej pory nie przeprowadzono precyzyjnych pomiarów). Dominacja na tych wodach oznacza także kontrolę nad szlakami handlowymi, przez które rokrocznie przepływają towary o wartości wielu miliardów dolarów.
Początek długiego procesu?
Ostatnia inwestycyjna ofensywa, w tym powiększanie powierzchni wysp, przez niektórych obserwatorów zostały nieco na wyrost nazwane aneksją. W istocie mogą być dopiero początkiem długotrwałego procesu.
W rozmowie z Wirtualną Polską prof. Haliżak szacuje, że taki proces ewentualnego przyłączenia wysp "może potrwać lata, a nawet dekady". - Chiny dopiero podjęły działania, mające na celu stworzenie odpowiednich warunków dla ludzi. Wyspy na Morzu Południowochińskim są małe, oddalone od stałego lądu i co najważniejsze nie mają dostępu do zasobów słodkiej wody niezbędnej do przeżycia. Dlatego budowane są porty i lotniska, które mogą otworzyć drogę do stałej obecności i zamieszkania - ocenia profesor.
Budowa i rozbudowa
"Rozmnażanie się" wysp nagłośniła w ostatnich dniach marynarka wojenna Filipin, która upubliczniła serię fotografii z marca i kwietnia tego roku. Zdjęcia mogą niejako wzmocnić skargę na chińskie działania, którą rząd w Manili złożył do Międzynarodowego Trybunału Praw Morza. - Wyrok zostanie prawdopodobnie ogłoszony w drugiej połowie roku. Eksperci uważają jednak, że orzeczenie nie będzie krytyczne wobec Chin ani nie poprze jednoznacznie skargi filipińskiej tak, by nie faworyzować żadnej ze stron i nie zaognić konfliktu. Jednak nawet jeśli wyrok będzie neutralny, to może wiele zmienić, bo stanie się wiążącym punktem odniesienia w sporze - uważa prof. Haliżak.
Problemem może okazać się jednak tempo budowy i rozmach inwestycji na bezludnych wyspach. Chińczycy nie tylko wznoszą obiekty i pasy startowe, ale także bagrują rafę Mischief, a pozyskana w ten sposób ziemia jest wykorzystywana do zwiększania powierzchni wyspy Duncan w archipelagu Spratly, która od kwietnia ubiegłego roku urosła o 50 proc. Na wyspie znajduje się już niewielki garnizon armii, cztery kopuły radarów i świeżo powiększony port. Trudno więc wyobrazić sobie sytuację, by w obliczu międzynarodowego orzecznictwa Chiny porzuciły projekt, w który już zainwestowały pokaźne fundusze. Szczególnie, że takich inicjatyw jest dużo więcej.
Najnowsza chińska instalacja to już siódma inwestycja tego typu w basenie Morza Południowochińskiego. W listopadzie ubiegłego roku brytyjski ośrodek zajmujący się analizami militarnymi IHS Jane's opublikował satelitarne zdjęcia ukazujące powiększanie wyspy w rejonie Rafy Ognistego Krzyża. Według dziennika "The Philippine Star", znajduje się na niej niewielki port, zdolny do przyjęcia okrętów marynarki oraz lądowiska dla śmigłowców. Filipińska gazeta twierdzi, że na częściowo sztucznej wyspie stacjonuje stały garnizon złożony z około 200 żołnierzy. W ostatnich miesiącach nowe budynki pojawiły się także na wyspach Woody i Drummond.
Powiększanie wysp w spornych rejonach zupełnie zmienia także sam charakter konfrontacji. Do tej pory dochodziło do - z reguły niegroźnych - spięć jednostek straży przybrzeżnej czy symbolicznego instalowania i równie symbolicznego demontażu głazów, masztów z flagami i innego rodzaju znaczników przynależności państwowej na rafach i wyspach. Coraz śmielej zajmowane przez Chińczyków wyspy nie są już ani niechcianym statkiem, który można przepędzić, ani głazem wymalowanym w narodowe barwy, który można usunąć. Zostaną tam już na dobre.
Ideologia i historia
Chęć dominacji na akwenach okalających Państwo Środka ma także ideologiczną podbudowę. W 2012 roku Xi Jinping, sekretarz generalny Komunistycznej Partii Chin, zapowiedział "wielką odnowę chińskiego narodu", a jednym z jej filarów ma być odbudowa potęgi morskiej i zabezpieczenie interesów na Morzu Żółtym, Południowochińskim i Wschodniochińskim.
Symbolem chińskich aspiracji stał się admirał Zheng He. W czasie swojego życia odbył siedem wypraw w rejonie Pacyfiku w latach 1405-1433. Przyczynił się do rozwoju handlu, kartografii i nawigacji. O rozmachu podróży świadczy już sama wielkość flagowej jednostki floty admirała. Kadłub dwunastomasztowca był aż czterokrotnie dłuższy od "Santa Marii", którą 87 lat później dowodził Krzysztof Kolumb. Robert Kaplan, dziennikarz i znawca Azji, ocenił w jednej ze swoich prac, że Pekin nieprzypadkowo przypomina dziś losy XV-wiecznego admirała. Zdaniem eksperta, Chiny "promują pamięć historyczną" o wyczynach Zhenga, by w ten sposób usprawiedliwić swoje współczesne roszczenia na morzach.
Jednak przeświadczenie o chińskości tych terytoriów nie jest tylko efektem komunistycznej propagandy.
Wymiana uprzejmości USA i Chin
Nie da się ukryć, że powolne wzmacnianie militarnej obecności oraz rozbudowa infrastruktury w spornych rejonach zwiększa nacisk chińskiej potęgi na słabszych sąsiadów, co oczywiście dostrzegł Biały Dom. - To, co niepokoi nas w sprawie Chin, to sfery, w których Pekin niekoniecznie przestrzega międzynarodowych norm i zasad oraz wykorzystuje czystą wielkość i siłę, by zepchnąć inne państwa na podrzędną pozycję - mówił prezydent Obama. - Sądzimy, że można znaleźć dyplomatyczne rozwiązanie. Tylko dlatego, że Filipiny lub Wietnam nie są tak wielkie jak Chiny, nie oznacza, że mogą być przepychane łokciami - oceniał prezydent USA.
Jeszcze zanim Obama zabrał głos, swoją opinię wyraził też dowódca amerykańskiej Floty Pacyfiku adm. Harry Harris Jr., który z niepokojem mówił o "wielkim murze piasku", wznoszonym przez Chiny.
Pekin nie zamierzał pokornie przyjmować tej krytyki i ustami rzeczniczki ministerstwa spraw zagranicznych odpierał zarzuty, mówiąc, że "wszyscy widzą, kto dysponuje największą wielkością i siłą na świecie". Państwo Środka zasygnalizowało tym samym, że ugnie się pod presją amerykańskiego mocarstwa.
O krok dalej poszło "China Daily", anglojęzyczny organ prasowy Partii Komunistycznej Chin. Gazeta zarzuca Stanom Zjednoczonym hipokryzję i grzmi, że tym przypadku to "złodziej najgłośniej krzyczy 'łapać złodzieja'". "Waszyngton od dawna stosuje podwójne standardy w tej sprawie, bo zupełnie ignoruje konstrukcje wznoszone przez inne państwa na wyspach, które należą do Chin. W tym samym czasie okazuje 'zaniepokojenie' chińskimi przedsięwzięciami na wyspach i rafach, co do których (Pekin) ma niezaprzeczalne prawa" - czytamy w dzienniku.
Mimo tej dosyć agresywnej wymiany uszczypliwości, Chiny cały czas utrzymują, że ich inwestycje mają wyłącznie pokojowy charakter. "Optymalizujemy funkcje obiektów, polepszamy warunki życia i pracy personelu" - wynika z oświadczenia MSZ sprzed dwóch tygodni. Pekin podkreślał w nim, że infrastruktura usprawni także przeprowadzanie ewentualnych akcji ratunkowych i pomoże w pracach naukowych. Chińczycy idą nawet o krok dalej i zapewniają, że dostęp do instalacji będzie otwarty. "Obiekty będą służyły do obsługi statków Chin, państw sąsiednich i innych krajów, których jednostki żeglują po Morzu Południowo Chińskim".
Chińska polityka faktów dokonanych z pewnością wyprzedza reakcje sąsiadów i Stanów Zjednoczonych. Projekt odebrania spornych terytoriów spotyka się bowiem z nikłym oporem adwersarzy, a reperkusje takie jak na przykład ubiegłoroczne podpalenie kilkunastu chińskich fabryk w Wietnamie, są niejako wkalkulowane w koszt.
Dla dobra szerszego interesu gospodarczego sąsiedzi raczej nie drażnią smoka i nie podejmują zdecydowanych kroków. Filipiny i Wietnam dyskutują o zawarciu strategicznego sojuszu, Manila szuka ratunku w Międzynarodowy Trybunale Prawa Morza, Waszyngton znosi embargo na handel bronią z Hanoi, a w tym czasie Pekin zgarnia wyspę za wyspą i pokazuje światu, że przyszłość Morza Południowochińskiego, może być już przesądzona.
Zobacz także - Polska w wyścigu o chińskie inwestycje: