PolskaEdmund Klich o filmie National Geographic o Smoleńsku: historia na tróję!

Edmund Klich o filmie National Geographic o Smoleńsku: historia na tróję!

- Historia na tróję. Bez rewelacji, spodziewałem się czegoś więcej. Dużo powiedziano o winie pilotów, znacznie mniej o roli Rosjan, kontaktach kontrolerów z Moskwą, co przecież miało duży wpływ na bieg wydarzeń 10 kwietnia. Brakuje napięcia, które panowało na wieży i w kabinie pilotów - stwierdził po premierze filmu "Śmierć prezydenta", wyemitowanego przez National Geographic, płk Edmund Klich, były akredytowany przy MAK, były szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. W łagodniejszym tonie wypowiada się Maciej Lasek, następca Edmunda Klicha w PKBWL. - Uważam, że ten film jest bardzo wyważony, wskazuje te same proporcje błędów po obu stronach, co nasz raport - mówi w rozmowie z WP.PL Maciej Lasek.

Edmund Klich o filmie National Geographic o Smoleńsku: historia na tróję!
Źródło zdjęć: © Fakt

Przeczytaj też: Szokujące relacje świadków ws. Smoleńska

"Śmierć prezydenta", autorstwa Alex Bystram i Ed Sayer z "National Geografic", jest jednym z odcinków serii "Katastrofa w przestworzach", opisującej najgłośniejsze katastrofy lotnicze na świecie.

Na pierwszym planie w filmie pojawia się Jerzy Miller, były szef MSW i szef polskiej komisji badającej przyczyny katastrofy. Głos zabierają również: Maciej Lasek, szef PKWBL, Wiesław Jedynak, ekspert z komisji Jerzego Millera, Konstanty Gebert, polski dziennikarz, Siergiej Jakimow, rosyjski dziennikarz, Aleksander Stepczenkow, były kontroler na lotnisku Smoleńsk-Siewiernyj, i Andriej Kasjanow, ratownik.

"Wiele faktów pominięto"

Edmund Klich, pytany o swoje pierwsze wrażenie po premierze filmu, nie kryje rozczarowania: Wiele faktów pominięto, niektóre przedstawiono w innej kolejności niż działy się naprawdę. Bez rewelacji, spodziewałem się czegoś więcej. Ot, taka historia na trójkę.

Za największe niedociągnięcie, były akredytowany przy MAK, uznaje to, że "za dużo powiedziano o winie pilotów, a znacznie mniej o roli Rosjan". - Z filmu nie dowiedzieliśmy się jak wyglądały kontakty kontrolerów z Siewiernego z Moskwą, co miało duży wpływ na bieg wydarzeń 10 kwietnia. Autorzy podkreślają, że kabina pilotów nie była sterylna, że wchodził do niej szef protokołu dyplomatycznego, a przecież ta wieża, choć powinna być sterylna, też nie była! Brak roli płk. Nikołaj Krasnokutskiego na podejmowanie decyzji przez kierownika lotów Pawła Plusnina, który był przeciwny wykonaniu próby podejścia i początkowo żądał kategorycznie odesłania samolotu na lotnisko zapasowe. Na kontrolerów też wywierano presję, o czym świadczy fakt, że zmieniali zdanie ws. lądowania tupolewa. Najpierw nie chcieli na to zezwolić, potem, po rozmowach z "górą", przekazywali załodze komunikaty w zupełnie innym tonie. Bez komentarza pozostawia się stwierdzenie rosyjskiego dziennikarza, że lot był cywilny, co nie jest zgodne z prawdą
- mówi płk Klich.

"Zabrakło mocnego pokazania roli rosyjskiej w katastrofie"

W filmie ani razu nie pojawia się Tatiana Anodina, przewodnicząca MAK. - O udziale Rosji, jeśli coś się już o nim mówi, to raczej w kontekście, że Polacy doszukują się spisków, że nie wierzą Rosjanom, co, patrząc na to z góry, nie wydaje się dla odbiorcy z zewnątrz przekonujące. Zabrakło mocnego pokazania roli rosyjskiej w całej katastrofie - podkreśla Klich.

Zdaniem Klicha, w filmie można było naświetlić konflikt polityczny, powiedzieć o tym, w jakich okolicznościach doszło do rozdzielenia wizyt, wspomnieć, że pierwsza - z udziałem premiera - odbyła się trzy dni wcześniej i przebiegała bez zakłóceń. Co więcej, jak podkreśla Klich - należało wspomnieć o lądowaniu Jaka-40, który dotarł do Smoleńska na krótko przed prezydencką delegacją. - W filmie ani słowa nie mówi się o tym, że samolot z dziennikarzami wylądował w trudnych warunkach, we mgle, zanim jeszcze tupolew odbił się od pasa startowego.

Były szef PKWBL zwraca też uwagę na błędy i nieścisłości, które pojawiły się w materiale National Geographic: - Identyfikatory, które nosili polscy eksperci w filmie, nie były biało-czerwone, ale czerwono-biało-czerwone, więc zrobiono z nas Austriaków - śmieje się Edmund Klich. Dodaje też, że w rzeczywistości, znacznie inaczej wyglądała praca ekspertów: - Nikt nie rozrysowywał na tablicy schematów, trajektorii lotu, nie robiono makiet z modelami samolotu. W filmie pokazano to trochę na wzór amerykański, oderwany od realiów - podsumowuje płk Klich.

Pytany o pozytywne aspekty filmu, Edmund Klich zwraca uwagę, że film jest z pewnością ważny jeśli chodzi o nagłośnienie zbrodni katyńskiej.

"Film może nie jest doskonały, ale..."

Maciej Lasek, obecny szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, ocenia film pozytywnie, zaznacza, że jest oparty w dużej mierze na raporcie polskiej komisji. - Może nie jest w 100 proc. doskonały i odtwarzający to, co ustaliliśmy w trakcie badania przyczyn katastrofy, ale musimy pamiętać, że jest to punkt widzenia osób, które nie są uwikłane w spór wokół Smoleńska. Dla nich ta katastrofa nie ma takiej wagi, jak dla wszystkich Polaków - mówi Lasek.

Szef PKBWL, zwraca uwagę, że autorzy "Śmierci prezydenta" opierali się na polskim raporcie, a nie na ustaleniach MAK, które uznali za niekompletne. Dzięki temu film zwraca uwagę na błędy zarówno po stronie polskiej, jak i rosyjskiej. - Pokazano, że lotnisko było źle przygotowane, kontrolerzy mieli problemy ze sprzętem oraz że nie otrzymali wsparcia swoich przełożonych. Gdybyśmy mieli ocenić procentowy udział błędów po obu stronach, to myślę, że film zachował te same proporcje, co nasz raport. W każdym przypadku pilot jest ostatnim ogniwem i to on podejmuje decyzję o odejściu na drugi krąg. Niestety po naszej stronie popełniliśmy bardzo dużo błędów i nawet przy złej pracy kontrolerów, to piloci mając wątpliwości co do jakości naprowadzania, stosując się do procedur, mogli nie dopuścić do zderzenia z ziemią - wyjaśnia Maciej Lasek.

Ekspert zauważa również, że poza przekazem na temat przyczyn katastrofy, widzowie na całym świecie poznają także kontekst wizyty śp. Lecha Kaczyńskiego w Rosji, czyli przypomnienie o zbrodni katyńskiej i o tym, kto zamordował tysiące polskich oficerów.

Jak wyjaśnia Maciej Lasek, w filmie zamieszczono elementy budujące napięcie, które miały zobrazować pracę śledczych, ale nie do końca zgadzają się z realiami badania. - To nie tak wyglądało, ale jest obrazowe i widzowie zapamiętują np. jar przed lotniskiem i zasadę działania radiowysokościomierza. Trudno, aby jakikolwiek film ustrzegł się przed błędami, ale są to drobiazgi. Ogólny przekaz, czyli przyczyny katastrofy, są w nim wskazane w sposób bardzo widoczny. My może zrealizowalibyśmy ten film nieco inaczej, ale mówię to z punktu widzenia osoby zaangażowanej w to badanie - twierdzi Maciej Lasek.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (4628)