USA i ich sojusznicy rozpoczęli ataki na pozycje Państwa Islamskiego w Syrii
W niespełna dwa tygodnie po ogłoszeniu przez prezydenta Baracka Obamę strategii walki z dżihadystami z Państwa Islamskiego (IS), siły zbrojne USA i państw sojuszniczych, których nazw jak dotąd nie ujawniono, rozpoczęły w nocy ataki na pozycje dżihadystów w Syrii. Opozycyjne Syryjskie Obserwatorium Praw Człowieka poinformowało, że w nalotach zginęły lub zostały ranne dziesiątki bojowników IS. Według dziennika "New York Times", USA atakują z powietrza i morza.
23.09.2014 | aktual.: 23.09.2014 10:17
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
- Mogę potwierdzić, że amerykańskie siły zbrojne i ich partnerzy podejmują działania wojskowe przeciw terrorystom z ISIL w Syrii, z użyciem myśliwców, bombowców i pocisków Tomahawk - powiedział rzecznik Pentagonu, kontradmirał John Kirby, używając wymiennej nazwy Państwa Islamskiego.
Kirby nie sprecyzował, które kraje uczestniczą obok USA w tych atakach. - Operacja trwa i nie jesteśmy w stanie podać w tej chwili szczegółów - powiedział rzecznik Pentagonu. Jak dodał decyzja, by rozpocząć ataki "została podjęta wcześniej w poniedziałek przez Centralne Dowództwo USA w ramach zgody udzielonej przez naczelnego dowódcę sił zbrojnych, prezydenta Baracka Obamę"
Jak dotąd administracja USA nie podała, którzy sojusznicy uczestniczą w bombardowaniach, tłumacząc, że ogłoszenie tego należy do liderów tych państw.
Arabscy sojusznicy?
Według proszącego o anonimowość przedstawiciela amerykańskiej administracji, na którego powołuje się agencja Reutera, w atakach na terytorium Syrii uczestniczyły kraje arabskie - Arabia Saudyjska, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Jordania i Bahrajn. Ich rola w operacji nie została sprecyzowana. Rolę pomocniczą odegrał Katar - dodało źródło.
Władze Jordanii oficjalnie potwierdziły udział kraju w nalotach. Z kolei kancelaria premiera Wielkiej Brytanii zapewniła, że jej lotnictwo nie brało udziału w operacji.
Informator w administracji podał, że zbombardowano m.in. należące do IS magazyny z bronią i budynki w Ar-Racce. Dodatkowo według opozycyjnego Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka zniszczone zostały też punkty kontrolne w samym mieście i w okolicach.
Atak z powietrza i morza
Według dziennika "New York Times", USA atakują z powietrza i morza cele IS wzdłuż irackiej granicy oraz w mieście Ar-Rakka, uważanym de facto za stolicę IS w Syrii. Myśliwce nadlatują z kilku sąsiednich państw arabskich, uderzając w cele, w tym pokłady broni, magazyny, baraki i budynki wykorzystywane przez bojowników z IS.
Natomiast pociski Tomahawk zostały wystrzelone z amerykańskich okrętów wojennych znajdujących się w regionie. Urzędnicy w Pentagonie poinformowali, że celem kampanii, jest pozbawienie bojowników bezpiecznego schronienia, jakim cieszą się w Syrii.
Tymczasem szef opozycyjnego Syryjskiego Obserwatorium Praw Człowieka Rami Abdulrahman poinformował w rozmowie telefonicznej z agencją Reutera, że "są dziesiątki zabitych i rannych" wśród bojowników IS. W późniejszych doniesieniach precyzowano, że zginęło co najmniej 20 dżihadystów.
USA i kraje sojusznicze przeprowadziły co najmniej 50 ataków z powietrza na pozycje Państwa Islamskiego (IS) w prowincjach Ar-Rakka i Dajr az-Zaur, na północy i wschodzie Syrii - podało Obserwatorium. Celem nalotów były też pozycje powiązanego z Al-Kaidą ugrupowania Front al-Nusra w prowincjach Idlib i Aleppo, na północnym zachodzie kraju - dodał Abdulrahman.
Obserwatorium ma siedzibę w Wielkiej Brytanii, ale opiera się na wiadomościach uzyskiwanych od sieci informatorów w Syrii.
Obietnica Obamy
Do nalotów w Syrii dochodzi w niespełna dwa tygodnie po wygłoszeniu przez prezydenta Baracka Obamę przemówienia, w którym obiecał Amerykanom, że nieugięta kampania wojskowa USA i ich sojuszników strategii "osłabi i ostatecznie zniszczy" radykalnych bojowników z Państwa Islamskiego (IS), "gdziekolwiek się oni znajdują". Ugrupowanie to, uważane za najsilniejszą i najbogatszą organizację dżihadystyczną świata, opanowało w ostatnich miesiącach znaczne obszary w Iraku i w Syrii.
Dotychczas, od 8 sierpnia USA przeprowadziły naloty na cele IS w Iraku, by wesprzeć walczącą z dżihadystami na lądzie armię iracką oraz kurdyjskich bojowników. Rozszerzenie ataków na na terytorium sąsiedniej Syrii, gdzie mieszczą się główne dowództwo i baza IS, jest przełomem, gdyż administracja unikała dotychczas angażowania USA w trwającą od ponad trzech lat wojnę domową w Syrii.
Od ponad miesiąca myśliwce USA przeprowadzały na Syrią loty kontrolne, ale aż do poniedziałku nie było jasne, kiedy rozpoczną się bombardowania. Warunki ich przeprowadzania są znacznie trudniejsze niż w Iraku. W przeciwieństwie do Iraku, gdzie w walce z Państwem Islamskim mogą opierać się na współpracy z nowym rządem w Bagdadzie i irackiej armii, w Syrii USA nie mają takiego sojusznika.
Bez zgody Asada
Bombardowania odbywają się bez zgody syryjskiego reżimu Baszara al-Asada. USA podtrzymują bowiem stanowisko, że Asad, który w swej brutalności posunął się nawet do użycia broni chemicznej przeciw rodakom, stracił jakąkolwiek legitymację do rządzenia Syrią. Eksperci już wcześniej wyrażali obawy, że walczący z IS Asad skorzysta na amerykańskich atakach przeciw dżihadystom.
Według urzędników Pentagonu Asad nie został uprzedzony o rozpoczętych w nocy z poniedziałku na wtorek atakach. Jak dotąd administracja USA nie podała którzy sojusznicy uczestniczą w bombardowaniach, tłumacząc, że ogłoszenie tego należy do liderów tych państwa.
NYT przypomina, że trzy tygodnie temu Zjednoczone Emiraty Arabskie zapowiedziały, że są gotowe do udziału w koalicji przeciw IS; ponadto oczekiwano udziału w atakach w Syrii ze strony irackiego wojska. "Jeśli rzeczywiście oba narody uczestniczą w atakach, to jest to rzadki przypadek, gdy zdominowane przez szyitów irackie wojsko współpracuje w operacji z sąsiednimi arabskimi sunnitami" - czytamy w gazecie.